sobota, 19 października 2013

Wyspa Tabasco – Avery Island

Choć nie jestem jego fanem sosu Tabasco zdarzyło mi się  używać wiele razy. Myślę, że już piętnaście lat temu można było go bez większych problemów dostać w Polsce. Nigdy jednak nie wnikałem w to gdzie on jest produkowane, jakoś zawsze kojarzył mi się z Texasem. Trzymając butelkę w ręku nigdy nie wczytałem się dokładnie w etykietę – Tabasco to Tabasco, każdy to wie. Tym czasem jeśli spojrzymy na etykietę ponownie to na samym jej środku widnieje napis: „Avery Island, LA”, co świadczy o tym, że jest on produkowany właśnie w Luizjanie (a nie w Texasie czy Los Angeles :) ).


Samo Avery Island to wyspa leżąca na mokradłach w okolicy Lafayette, jednego z większych miast w Luizjanie, a sieć kanałów łączy ja z samą Zatoką Meksykańską (obrazek). Pierwszym właścicielem wyspy był John Craig Marsh z New Jersey, a kupił ją od stanu w 1818 roku (pamiętajmy, że sama Luizjana została kupiona od Francuzów w 1804 roku). Na wyspie ulokował on swoją plantację trzciny cukrowej. Nazwa wyspy pochodzi od nazwiska Daniela Dudley Avery, który w 1937 roku pobrał się z córką John Craig Marsh. Daniel został jedynym właścicielem wyspy w 1855 roku.


Na samej wyspie oprócz fabryki Tabasco znajduje się hodowla papryki, z której to Tabasco jest produkowane. Kolejnym składnikiem Tabasco jest sól, więc nie powinna dziwić kopalnia soli. To był właśnie jeden z głównych powodów ulokowania tam fabryki Tabasco. Sól znaleziono głębokości zaledwie pięciu metrów w połowie XIX wieku, a już w 1863 roku wydobywano z niej dziesięć tysięcy ton soli rocznie. W 1963 roku Edmund McIlhenny pobrał się z Córką Daniela i w 1968 założył firmę McIlhenny Company, pod której szyldem zaczął produkować sos Tabasco (etykieta). Patent na sos uzyskał w 1870 roku i według tej receptury sos jest produkowany do dziś.


Ale Avery Island to nie tylko Tabasco, wyspa nadal pozostaje siedliskiem dla wielu rodzajów zwierząt i roślin. Wyspę zamieszkuje kolonia Białej Czapli (Great Egret) – symbolu Luizjany. Dzięki właścicielom wyspy i ich gościnności ptaki te w setkach co roku wracają na wyspę po sezonowej migracji nad Zatoką Meksykańską, i tak już od ponad stu lat. Z początkiem poprzedniego wieku Edward McIlhenny utworzył na wyspie ogród (Jungle Garden), gęsto obsadzony wiecznie zielonymi dębami do którego też sprowadził egzotyczną roślinność z Azji czy Afryki. Dziś ogród i kolonia Białej Czapli są otwarte dla zwiedzających.


Z geologicznej perspektywy, pokładom soli zazwyczaj towarzyszą też pokłady ropy, tak to w 1942 odkryto na wyspie złoża tego cennego surowca. Wyspa przeżyła kolejną reorganizację, pojawiły się szyby wiertnicze, a samą wyspę poprzecinały rurociągi, zaś kanały do zatoki rozbudowano i pogłębiono, aby barki z ropą mogły się tam swobodnie poruszać. 

wtorek, 10 września 2013

Rowerem nad rzekę

Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko (do czytania) bo zabieramy Was w podróż nad rzekę Missisipi naszą ulubioną trasą po wałach. Najpierw jedziemy ulicą St. Charles mijając o drodze uniwersytety Loyola i Tulane (po prawej), park Audubon (po lewej), kończąc na rozrywkowej i przyjaznej Oak Street. Za plecami zostawiamy miasto a wjeżdżamy do Jefferson; po lewej stronie leniwie ciągnie się majestatyczna rzeka Missisipi (mapa poniżej). Przyjemnego oglądania!

czwartek, 5 września 2013

Dom Wschodzącego Słońca – The House of the Rising Sun

Na pewno wszyscy z was kojarzą ten kawałek z 1964 roku śpiewany prze brytyjską grupę The Animals, a później pod tym samym tytułem (polskim) graną przez nasz krajowy Kult, choć jak się okazuje już ze zmienionym tekstem.
Dawno jej nie słyszałem, a dziś usłyszałem ją w radiu i od razu jakoś mnie tchnęło. Słowa tej piosenki zaczynają się tak:

„There is a house in New Orleans 
They call the Rising Sun  
And it's been the ruin of many a poor boy
And God I know I'm one ...”

„Jest dom w Nowym Orleanie
Nazywany Domem Wschodzącego Słońca
Dom, który zniszczył życie wielu biedakom...”

Ogólnie dość smutna piosenka o tym, jak to można zmarnować życie w Nowym Orleanie. Jak się okazuje to ta brytyjska grupa nie jest twórcą tego kawałka, jest to stary folkowy utwór, którego pochodzenie nie jest dokładnie znane. Najprawdopodobniej bazuje na jakiejś starej angielskiej balladzie przywiezionej przez angielskich emigrantów do Ameryki i dopasowanej do Nowoorleańskiego krajobrazu. 

Wiele miejsc w Nowym Orleanie sugerowano na inspiracje tej piosenki. Jedni twierdzą, że chodzi tutaj jakiś dom publiczny,  inni, że chodzi o więzienie. Dokumentny w miejskich archiwach z lat 1820-tych mogą sugerować, że chodzi o mały hotel „Rising Sun”, który spłonął w 1822, a po części pełnił również rolę domu publicznego. W gazetach z lat 1860-tych pojawiają się ponownie reklamy  „The Rising Sun”, tym razem jest to piwiarnia i restauracjo-kawiarnia usytuowana na Decatur - głównej ulicy we Francuskiej Dzielnicy. Podobną nazwę - „Rising Sun Hall” - pod koniec tego samego stulecia, nosił pewien lokal schadzek w naszej okolicy. Nic jednak nie świadczy, aby miał coś wspólnego z hazardem lub prostytucją. Równie dobrze może chodzić o dom pani Marianne LeSoleil Levant (1862-74) , której nazwisko można przetłumaczyć z francuskiego jako wschodzące słońce - "the rising sun". A może chodzi tu o baraki niewolników, czy plantację lub posiadłość na niej, a Dom Wschodzącego Słońca to tylko metafora. A co jeśli to tylko wymyślone słowa?... Nie mniej jednak, pomyślałem, że warto o tym wspomnieć. Miłego słuchania:


Orginalne słowa - można śpiewać:

"House Of The Rising Sun"

There is a house in New Orleans
They call the Rising Sun
And it's been the ruin of many a poor boy
And God I know I'm one

My mother was a tailor
She sewed my new bluejeans
My father was a gamblin' man
Down in New Orleans

Now the only thing a gambler needs
Is a suitcase and trunk
And the only time he's satisfied
Is when he's on a drunk

[Organ Solo]

Oh mother tell your children
Not to do what I have done
Spend your lives in sin and misery
In the House of the Rising Sun

Well, I got one foot on the platform
The other foot on the train
I'm goin' back to New Orleans
To wear that ball and chain

Well, there is a house in New Orleans
They call the Rising Sun
And it's been the ruin of many a poor boy
And God I know I'm one

poniedziałek, 2 września 2013

Nowy Orlean podnosi się z kolan?

Na portalu internetowym www.gazeta.pl w dziale biznes opublikowany został ciekawy artykuł, przypadający na ósmą rocznicę uderzenia huraganu Katrina, który zniszczył większą część miasta, zatytułowany "Nowy Orlean podnosi się z kolan". Żeby nie było aż tak pięknie, gdyż jest to przedruk z branżowego, ekonomicznego portalu Bloomberg, pt. „New Orleans Rolling in Cash Sees Rebirth: Real Estate” (naszych czytelników, którzy znają jęz. angielski odsyłamy do oryginalnego tekstu tutaj), niemniej w skrócie opisuje to co dzieje się w mieście, czyli bum mieszkaniowo-deweloperski. W trakcie budowy jest właśnie ulokowane w centrum miasta (tam gdzie wydziały medyczne mają dwa uniwersytety: Tulane i Louisiana State University, w skrócie LSU), ogromne centrum, laboratorium naukowe (w wersji roboczej „Bio District”), które w ciągu 10-20 lat ma generować 35 tyś. nowych miejsc pracy, głównie dla naukowców. Tym samym ściągnie to do miasta tzw. „professionals” czyli nie tylko naukowców pracujących w dziedzinach medycyny, biologii czy nauk ścisłych ale też informatyków, administratorów, itp. I tak już wysokie ceny nieruchomości poszybują jeszcze w górę. A skądinąd drogo było tu zawsze, jeszcze na początku lat 80-tych ceny nieruchomości były identyczne z tymi na nowojorskim Manhattanie. Obecnie w lepszych dzielnicach ciężko kupić dom za mniej niż pół miliona dolarów. W tych biedniejszych i do tego zniszczonych przez Katrinę ceny są oczywiście dużo niższe ale zazwyczaj wiąże się to z kapitalnym remontem i perspektywą mieszkania w niezbyt bezpiecznej dzielnicy (delikatnie mówiąc), która to raczej się nie zmieni.
Warto również dodać, że w mieście remontuje się wszystko co może przynieść zysk, ale to chyba oczywista oczywistość jak powiedział pewien klasyk ;)  Biedne dzielnice nadal są tak samo biedne i zniszczone jak były, a przepaść pomiędzy jednymi a drugimi robi się jeszcze większa. Do miasta zaczynają również masowo przyjeżdżać ludzie młodzi i wykształceni, trwa więc moda na lofty i deweloperski bum na wszystkie stare fabryki i im podobne. Ceny za wynajem w tego typu budynkach (a jest w czym wybierać) za np. jednosypialniowe mieszkanie to wydatek ok. 2000 – 2500 dol. miesięcznie. Chętnych mimo to nie brakuje i w ciągu kolejnych lat brakować nie będzie.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Wycieczka po Nowym Orleanie

Ciepło, ciepło, a w związku z tym nic się nie chce. Zresztą widać to po naszych wpisach, od dwóch miesięcy nic ciekawego się nie wydarzyło. W mieście niewiele się dzieje, a i my trochę w rozjazdach tu i tam – taki sezon ogórkowy (huraganowy).

W ramach zadośćuczynienia postanowiliśmy zabrać Was na wycieczkę po mieście i pokazać Wam coś więcej. Przy sprzyjających wiatrach wycieczek będzie więcej, oczywiście jeśli ta forma się Wam spodoba (prosimy o komentarze!). Mamy nadzieję, że z kolejnymi ich jakość będzie rosła. Wszelkie sugestie mile widziane.

Dziesiejsza trasa: punkt A - nasze mieszkanie, punkt B - miejsce zamieszkania naszego kolegi.


Na początek szybka przejażdżka z Uptown (okolica, w której mieszkamy) na drugą stronę miasta do Bywater. Droga wiedzie wzdłuż trasy zielonego tramwaju na St. Charles Avenue,  przez malowniczy Garden District, centrum biznesowe (zwane CBD) i dalej przez samo serce starego miasta – French Quarter.


niedziela, 19 maja 2013

Widok na zatokę – Pensacola Beach

Jak wiadomo Luizjana leży nad Zatoką Meksykańską, ale Nowy Orlean od zatoki oddziela około stukilometrowe pasmo bagien i mokradeł. Ciężko tutaj w okolicy o jakiś ładny widok na zatokę. Ogólnie to podobnie się to ma wzdłuż całej Luizjany, nie ma tutaj ładnych plaż ani kurortów. Niewiele lepiej jest też w sąsiednich stanach – Missisipi, Alabama. Kiedy przez nie się przebrnie, jakieś 200 mil = 300 km, następnym stanem jest już Floryda, a właściwie to jej zachodnia cześć, ta leżąca jeszcze na kontynencie, powyżej całego półwyspu. Pierwszym miastem od zachodniej strony jest Pensacola. Miasto nie jest usytuowane nad samą zatoką, oddziela je od zatoki wyspa świętej Róży (Santa Rosa Island), na której usytuowane jest, m. in. małe turystyczne miasteczko Pensacola Beach. Wyspa to  wąskie pasmo lądu ciągnące się przez około 90 kilometrów, miejscami jego szerokość to mniej niż 100 metrów. A wzdłuż całej wyspy ciągnie się niesamowita plaża z białego drobnego piasku, co w połączeniu z morskim odcieniem wody wygląda niesamowicie (zdjęcia).

czwartek, 18 kwietnia 2013

Dębową Aleją - Oak Alley Plantation

Historia Nowego Orleanu to nie tylko samo miasto, ale wszystko co je otacza, jezioro, bagna, rzeka Missisipi. W okolicy miasta ze względu na jego usytuowanie nigdy nie było za dużo ziemi uprawnej, jedynie wzdłuż samej rzeki grunty nadawały się pod uprawę. Tak to na przełomie XVIII i XIX wieku powstało pasmo plantacji ciągnące się od samego miasta w górę rzeki po obu jej stronach. Plantacje powstawały w miejscach gdzie tylko warunki pozwalały na to. Okoliczna ziemia nie była jednak najwyższej jakości, więc najczęściej uprawianą rośliną była niezbyt wymagająca trzcina cukrowa. Ta tropikalna, roczna roślina, może być zbierana nawet do czterech razy w roku. Wyciśnięty z niej sok był  gotowany w wielkich kadziach, a syrop w ten sposób powstały ulegał później krystalizacji. Tak właśnie w tej okolicy produkowano cukier. Wraz z rozbudową miasta okoliczne plantacje znikały, a w ich miejsce powstawały dzielnice mieszkalne. Definitywnym końcem pozostałych plantacji była jednak   wojna secesyjna przegrana przez Południe (Konfederatów) i zniesienie niewolnictwa. 
Dzisiaj wciąż można znaleźć w okolicy zachowane posiadłości (domy) plantatorów z tamtych czasów, a kilka z nich jest dostępnych dla zwiedzających.  Za mała opłatą można zobaczyć stylowo odrestaurowany dom i ogród.   Wyjeżdżając za miasto i kierując się w górę rzeki  po niecałej godzinie jazdy można dotrzeć do plantacji zwanej Dębową Aleją (Oak Alley Plantation). W latach jej świetności ta sama droga zajmowała dwa dni jazdy dorożką, albo ponad jeden dzień statkiem parowym w górę rzeki od miasta.


Urok plantacji jest niezwykły. Jest w tym i jakaś nostalgia za czymś co minęło niepowrotnie i nigdy nie wróci, jest i romantyzm i ten specyficzny czar amerykańskiego Południa połączony z gościnnością. Dodatkowym atutem jest fakt, że przewodniki, bardzo młode i ładne, noszą suknie z epoki (a ściślej mówiąc cała ich toaleta jest z epoki), poruszając po się po całym budynku i jego licznych schodach z gracją i dostojnością. Przypominają tym samym poprzednie właścicielki domu, zwłaszcza jego pierwszą, Celinę Roman, której ojciec Joseph Pilie, architekt, zaprojektował posesję dla nowożeńców. The Bon Séjour, bo taka była jej pierwotna nazwa, została zbudowana pomiędzy rokiem 1837 a 1839 dla Jacques'a i Celiny Roman, którzy po zawarciu małżeństwa w 1834 r. w Nowym Orleanie do czasu skończenia budowy przeprowadzili się na plantację w kilka lat później. Dla wychowanej w mieście Celiny była to niemalże przeprowadzka na koniec świata. Jacques, który pochodził (można by rzec z rodziny ziemiańskiej, bardzo zamożnej (jego brat Andre w ówczesnym czasie był gubernatorem Luizjany, a siostra Josephine wyszła za mąż za luizjańskiego „Króla cukru”) zajął się prowadzeniem plantacji, jej interesami i zyskiem z uprawy trzciny cukrowej. W domu zaś rodziły się (i niestety, umierały, ze względu na liczne epidemie i wyjątkowo niekorzystny klimat) kolejne ich dzieci, a w międzyczasie bawili goście z okolicznych plantacji oraz z miasta. I choć to plantacyjne życie może wydawać się sielanką (jak nasza „wsi spokojna, wsi wesoła”) to ciężko doświadczyło gospodarzy, zwłaszcza, że Jacques zmarł w wieku 48 lat po zaledwie 10 latach małżeństwa zostawiając Celinę samą z dziećmi. Utrzymanie domu, nieuczciwi doradcy, liczne, chorujące dzieci, rosnące długi a przede wszystkim brak doświadczenia w prowadzeniu plantacji spowodowały nieuchronne bankructwo i zmusiły Celinę do sprzedania posesji. Od tego czasu piękna Aleja Dębów przechodziła z rąk do rąk, pojawiali się kolejni i kolejni właściciele, wojna, która bardzo zubożyła całe Południe, doprowadziły dom do ruiny. W końcu w 1925 roku plantacja trafiła w dobre ręce Josephine i Andrew Stewartów, którzy z ogromną pomocą konserwatora zabytków odnowili i odrestaurowali jej dawną świetność, przywracając urok i czar z poprzedniego wieku. Josephine Stewart założyła fundację „Oak Alley Plantation”, która po jej śmierci opiekuje się całą posesją, domem, ogrodem i pozostałymi na plantacji budynkami, udostępniając ją zwiedzającym. Plantacja jest także wpisana do rejestru zasobów kulturowych Stanów Zjednoczonych.