sobota, 19 października 2013

Wyspa Tabasco – Avery Island

Choć nie jestem jego fanem sosu Tabasco zdarzyło mi się  używać wiele razy. Myślę, że już piętnaście lat temu można było go bez większych problemów dostać w Polsce. Nigdy jednak nie wnikałem w to gdzie on jest produkowane, jakoś zawsze kojarzył mi się z Texasem. Trzymając butelkę w ręku nigdy nie wczytałem się dokładnie w etykietę – Tabasco to Tabasco, każdy to wie. Tym czasem jeśli spojrzymy na etykietę ponownie to na samym jej środku widnieje napis: „Avery Island, LA”, co świadczy o tym, że jest on produkowany właśnie w Luizjanie (a nie w Texasie czy Los Angeles :) ).


Samo Avery Island to wyspa leżąca na mokradłach w okolicy Lafayette, jednego z większych miast w Luizjanie, a sieć kanałów łączy ja z samą Zatoką Meksykańską (obrazek). Pierwszym właścicielem wyspy był John Craig Marsh z New Jersey, a kupił ją od stanu w 1818 roku (pamiętajmy, że sama Luizjana została kupiona od Francuzów w 1804 roku). Na wyspie ulokował on swoją plantację trzciny cukrowej. Nazwa wyspy pochodzi od nazwiska Daniela Dudley Avery, który w 1937 roku pobrał się z córką John Craig Marsh. Daniel został jedynym właścicielem wyspy w 1855 roku.


Na samej wyspie oprócz fabryki Tabasco znajduje się hodowla papryki, z której to Tabasco jest produkowane. Kolejnym składnikiem Tabasco jest sól, więc nie powinna dziwić kopalnia soli. To był właśnie jeden z głównych powodów ulokowania tam fabryki Tabasco. Sól znaleziono głębokości zaledwie pięciu metrów w połowie XIX wieku, a już w 1863 roku wydobywano z niej dziesięć tysięcy ton soli rocznie. W 1963 roku Edmund McIlhenny pobrał się z Córką Daniela i w 1968 założył firmę McIlhenny Company, pod której szyldem zaczął produkować sos Tabasco (etykieta). Patent na sos uzyskał w 1870 roku i według tej receptury sos jest produkowany do dziś.


Ale Avery Island to nie tylko Tabasco, wyspa nadal pozostaje siedliskiem dla wielu rodzajów zwierząt i roślin. Wyspę zamieszkuje kolonia Białej Czapli (Great Egret) – symbolu Luizjany. Dzięki właścicielom wyspy i ich gościnności ptaki te w setkach co roku wracają na wyspę po sezonowej migracji nad Zatoką Meksykańską, i tak już od ponad stu lat. Z początkiem poprzedniego wieku Edward McIlhenny utworzył na wyspie ogród (Jungle Garden), gęsto obsadzony wiecznie zielonymi dębami do którego też sprowadził egzotyczną roślinność z Azji czy Afryki. Dziś ogród i kolonia Białej Czapli są otwarte dla zwiedzających.


Z geologicznej perspektywy, pokładom soli zazwyczaj towarzyszą też pokłady ropy, tak to w 1942 odkryto na wyspie złoża tego cennego surowca. Wyspa przeżyła kolejną reorganizację, pojawiły się szyby wiertnicze, a samą wyspę poprzecinały rurociągi, zaś kanały do zatoki rozbudowano i pogłębiono, aby barki z ropą mogły się tam swobodnie poruszać. 

wtorek, 10 września 2013

Rowerem nad rzekę

Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko (do czytania) bo zabieramy Was w podróż nad rzekę Missisipi naszą ulubioną trasą po wałach. Najpierw jedziemy ulicą St. Charles mijając o drodze uniwersytety Loyola i Tulane (po prawej), park Audubon (po lewej), kończąc na rozrywkowej i przyjaznej Oak Street. Za plecami zostawiamy miasto a wjeżdżamy do Jefferson; po lewej stronie leniwie ciągnie się majestatyczna rzeka Missisipi (mapa poniżej). Przyjemnego oglądania!

czwartek, 5 września 2013

Dom Wschodzącego Słońca – The House of the Rising Sun

Na pewno wszyscy z was kojarzą ten kawałek z 1964 roku śpiewany prze brytyjską grupę The Animals, a później pod tym samym tytułem (polskim) graną przez nasz krajowy Kult, choć jak się okazuje już ze zmienionym tekstem.
Dawno jej nie słyszałem, a dziś usłyszałem ją w radiu i od razu jakoś mnie tchnęło. Słowa tej piosenki zaczynają się tak:

„There is a house in New Orleans 
They call the Rising Sun  
And it's been the ruin of many a poor boy
And God I know I'm one ...”

„Jest dom w Nowym Orleanie
Nazywany Domem Wschodzącego Słońca
Dom, który zniszczył życie wielu biedakom...”

Ogólnie dość smutna piosenka o tym, jak to można zmarnować życie w Nowym Orleanie. Jak się okazuje to ta brytyjska grupa nie jest twórcą tego kawałka, jest to stary folkowy utwór, którego pochodzenie nie jest dokładnie znane. Najprawdopodobniej bazuje na jakiejś starej angielskiej balladzie przywiezionej przez angielskich emigrantów do Ameryki i dopasowanej do Nowoorleańskiego krajobrazu. 

Wiele miejsc w Nowym Orleanie sugerowano na inspiracje tej piosenki. Jedni twierdzą, że chodzi tutaj jakiś dom publiczny,  inni, że chodzi o więzienie. Dokumentny w miejskich archiwach z lat 1820-tych mogą sugerować, że chodzi o mały hotel „Rising Sun”, który spłonął w 1822, a po części pełnił również rolę domu publicznego. W gazetach z lat 1860-tych pojawiają się ponownie reklamy  „The Rising Sun”, tym razem jest to piwiarnia i restauracjo-kawiarnia usytuowana na Decatur - głównej ulicy we Francuskiej Dzielnicy. Podobną nazwę - „Rising Sun Hall” - pod koniec tego samego stulecia, nosił pewien lokal schadzek w naszej okolicy. Nic jednak nie świadczy, aby miał coś wspólnego z hazardem lub prostytucją. Równie dobrze może chodzić o dom pani Marianne LeSoleil Levant (1862-74) , której nazwisko można przetłumaczyć z francuskiego jako wschodzące słońce - "the rising sun". A może chodzi tu o baraki niewolników, czy plantację lub posiadłość na niej, a Dom Wschodzącego Słońca to tylko metafora. A co jeśli to tylko wymyślone słowa?... Nie mniej jednak, pomyślałem, że warto o tym wspomnieć. Miłego słuchania:


Orginalne słowa - można śpiewać:

"House Of The Rising Sun"

There is a house in New Orleans
They call the Rising Sun
And it's been the ruin of many a poor boy
And God I know I'm one

My mother was a tailor
She sewed my new bluejeans
My father was a gamblin' man
Down in New Orleans

Now the only thing a gambler needs
Is a suitcase and trunk
And the only time he's satisfied
Is when he's on a drunk

[Organ Solo]

Oh mother tell your children
Not to do what I have done
Spend your lives in sin and misery
In the House of the Rising Sun

Well, I got one foot on the platform
The other foot on the train
I'm goin' back to New Orleans
To wear that ball and chain

Well, there is a house in New Orleans
They call the Rising Sun
And it's been the ruin of many a poor boy
And God I know I'm one

poniedziałek, 2 września 2013

Nowy Orlean podnosi się z kolan?

Na portalu internetowym www.gazeta.pl w dziale biznes opublikowany został ciekawy artykuł, przypadający na ósmą rocznicę uderzenia huraganu Katrina, który zniszczył większą część miasta, zatytułowany "Nowy Orlean podnosi się z kolan". Żeby nie było aż tak pięknie, gdyż jest to przedruk z branżowego, ekonomicznego portalu Bloomberg, pt. „New Orleans Rolling in Cash Sees Rebirth: Real Estate” (naszych czytelników, którzy znają jęz. angielski odsyłamy do oryginalnego tekstu tutaj), niemniej w skrócie opisuje to co dzieje się w mieście, czyli bum mieszkaniowo-deweloperski. W trakcie budowy jest właśnie ulokowane w centrum miasta (tam gdzie wydziały medyczne mają dwa uniwersytety: Tulane i Louisiana State University, w skrócie LSU), ogromne centrum, laboratorium naukowe (w wersji roboczej „Bio District”), które w ciągu 10-20 lat ma generować 35 tyś. nowych miejsc pracy, głównie dla naukowców. Tym samym ściągnie to do miasta tzw. „professionals” czyli nie tylko naukowców pracujących w dziedzinach medycyny, biologii czy nauk ścisłych ale też informatyków, administratorów, itp. I tak już wysokie ceny nieruchomości poszybują jeszcze w górę. A skądinąd drogo było tu zawsze, jeszcze na początku lat 80-tych ceny nieruchomości były identyczne z tymi na nowojorskim Manhattanie. Obecnie w lepszych dzielnicach ciężko kupić dom za mniej niż pół miliona dolarów. W tych biedniejszych i do tego zniszczonych przez Katrinę ceny są oczywiście dużo niższe ale zazwyczaj wiąże się to z kapitalnym remontem i perspektywą mieszkania w niezbyt bezpiecznej dzielnicy (delikatnie mówiąc), która to raczej się nie zmieni.
Warto również dodać, że w mieście remontuje się wszystko co może przynieść zysk, ale to chyba oczywista oczywistość jak powiedział pewien klasyk ;)  Biedne dzielnice nadal są tak samo biedne i zniszczone jak były, a przepaść pomiędzy jednymi a drugimi robi się jeszcze większa. Do miasta zaczynają również masowo przyjeżdżać ludzie młodzi i wykształceni, trwa więc moda na lofty i deweloperski bum na wszystkie stare fabryki i im podobne. Ceny za wynajem w tego typu budynkach (a jest w czym wybierać) za np. jednosypialniowe mieszkanie to wydatek ok. 2000 – 2500 dol. miesięcznie. Chętnych mimo to nie brakuje i w ciągu kolejnych lat brakować nie będzie.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Wycieczka po Nowym Orleanie

Ciepło, ciepło, a w związku z tym nic się nie chce. Zresztą widać to po naszych wpisach, od dwóch miesięcy nic ciekawego się nie wydarzyło. W mieście niewiele się dzieje, a i my trochę w rozjazdach tu i tam – taki sezon ogórkowy (huraganowy).

W ramach zadośćuczynienia postanowiliśmy zabrać Was na wycieczkę po mieście i pokazać Wam coś więcej. Przy sprzyjających wiatrach wycieczek będzie więcej, oczywiście jeśli ta forma się Wam spodoba (prosimy o komentarze!). Mamy nadzieję, że z kolejnymi ich jakość będzie rosła. Wszelkie sugestie mile widziane.

Dziesiejsza trasa: punkt A - nasze mieszkanie, punkt B - miejsce zamieszkania naszego kolegi.


Na początek szybka przejażdżka z Uptown (okolica, w której mieszkamy) na drugą stronę miasta do Bywater. Droga wiedzie wzdłuż trasy zielonego tramwaju na St. Charles Avenue,  przez malowniczy Garden District, centrum biznesowe (zwane CBD) i dalej przez samo serce starego miasta – French Quarter.


niedziela, 19 maja 2013

Widok na zatokę – Pensacola Beach

Jak wiadomo Luizjana leży nad Zatoką Meksykańską, ale Nowy Orlean od zatoki oddziela około stukilometrowe pasmo bagien i mokradeł. Ciężko tutaj w okolicy o jakiś ładny widok na zatokę. Ogólnie to podobnie się to ma wzdłuż całej Luizjany, nie ma tutaj ładnych plaż ani kurortów. Niewiele lepiej jest też w sąsiednich stanach – Missisipi, Alabama. Kiedy przez nie się przebrnie, jakieś 200 mil = 300 km, następnym stanem jest już Floryda, a właściwie to jej zachodnia cześć, ta leżąca jeszcze na kontynencie, powyżej całego półwyspu. Pierwszym miastem od zachodniej strony jest Pensacola. Miasto nie jest usytuowane nad samą zatoką, oddziela je od zatoki wyspa świętej Róży (Santa Rosa Island), na której usytuowane jest, m. in. małe turystyczne miasteczko Pensacola Beach. Wyspa to  wąskie pasmo lądu ciągnące się przez około 90 kilometrów, miejscami jego szerokość to mniej niż 100 metrów. A wzdłuż całej wyspy ciągnie się niesamowita plaża z białego drobnego piasku, co w połączeniu z morskim odcieniem wody wygląda niesamowicie (zdjęcia).

czwartek, 18 kwietnia 2013

Dębową Aleją - Oak Alley Plantation

Historia Nowego Orleanu to nie tylko samo miasto, ale wszystko co je otacza, jezioro, bagna, rzeka Missisipi. W okolicy miasta ze względu na jego usytuowanie nigdy nie było za dużo ziemi uprawnej, jedynie wzdłuż samej rzeki grunty nadawały się pod uprawę. Tak to na przełomie XVIII i XIX wieku powstało pasmo plantacji ciągnące się od samego miasta w górę rzeki po obu jej stronach. Plantacje powstawały w miejscach gdzie tylko warunki pozwalały na to. Okoliczna ziemia nie była jednak najwyższej jakości, więc najczęściej uprawianą rośliną była niezbyt wymagająca trzcina cukrowa. Ta tropikalna, roczna roślina, może być zbierana nawet do czterech razy w roku. Wyciśnięty z niej sok był  gotowany w wielkich kadziach, a syrop w ten sposób powstały ulegał później krystalizacji. Tak właśnie w tej okolicy produkowano cukier. Wraz z rozbudową miasta okoliczne plantacje znikały, a w ich miejsce powstawały dzielnice mieszkalne. Definitywnym końcem pozostałych plantacji była jednak   wojna secesyjna przegrana przez Południe (Konfederatów) i zniesienie niewolnictwa. 
Dzisiaj wciąż można znaleźć w okolicy zachowane posiadłości (domy) plantatorów z tamtych czasów, a kilka z nich jest dostępnych dla zwiedzających.  Za mała opłatą można zobaczyć stylowo odrestaurowany dom i ogród.   Wyjeżdżając za miasto i kierując się w górę rzeki  po niecałej godzinie jazdy można dotrzeć do plantacji zwanej Dębową Aleją (Oak Alley Plantation). W latach jej świetności ta sama droga zajmowała dwa dni jazdy dorożką, albo ponad jeden dzień statkiem parowym w górę rzeki od miasta.


Urok plantacji jest niezwykły. Jest w tym i jakaś nostalgia za czymś co minęło niepowrotnie i nigdy nie wróci, jest i romantyzm i ten specyficzny czar amerykańskiego Południa połączony z gościnnością. Dodatkowym atutem jest fakt, że przewodniki, bardzo młode i ładne, noszą suknie z epoki (a ściślej mówiąc cała ich toaleta jest z epoki), poruszając po się po całym budynku i jego licznych schodach z gracją i dostojnością. Przypominają tym samym poprzednie właścicielki domu, zwłaszcza jego pierwszą, Celinę Roman, której ojciec Joseph Pilie, architekt, zaprojektował posesję dla nowożeńców. The Bon Séjour, bo taka była jej pierwotna nazwa, została zbudowana pomiędzy rokiem 1837 a 1839 dla Jacques'a i Celiny Roman, którzy po zawarciu małżeństwa w 1834 r. w Nowym Orleanie do czasu skończenia budowy przeprowadzili się na plantację w kilka lat później. Dla wychowanej w mieście Celiny była to niemalże przeprowadzka na koniec świata. Jacques, który pochodził (można by rzec z rodziny ziemiańskiej, bardzo zamożnej (jego brat Andre w ówczesnym czasie był gubernatorem Luizjany, a siostra Josephine wyszła za mąż za luizjańskiego „Króla cukru”) zajął się prowadzeniem plantacji, jej interesami i zyskiem z uprawy trzciny cukrowej. W domu zaś rodziły się (i niestety, umierały, ze względu na liczne epidemie i wyjątkowo niekorzystny klimat) kolejne ich dzieci, a w międzyczasie bawili goście z okolicznych plantacji oraz z miasta. I choć to plantacyjne życie może wydawać się sielanką (jak nasza „wsi spokojna, wsi wesoła”) to ciężko doświadczyło gospodarzy, zwłaszcza, że Jacques zmarł w wieku 48 lat po zaledwie 10 latach małżeństwa zostawiając Celinę samą z dziećmi. Utrzymanie domu, nieuczciwi doradcy, liczne, chorujące dzieci, rosnące długi a przede wszystkim brak doświadczenia w prowadzeniu plantacji spowodowały nieuchronne bankructwo i zmusiły Celinę do sprzedania posesji. Od tego czasu piękna Aleja Dębów przechodziła z rąk do rąk, pojawiali się kolejni i kolejni właściciele, wojna, która bardzo zubożyła całe Południe, doprowadziły dom do ruiny. W końcu w 1925 roku plantacja trafiła w dobre ręce Josephine i Andrew Stewartów, którzy z ogromną pomocą konserwatora zabytków odnowili i odrestaurowali jej dawną świetność, przywracając urok i czar z poprzedniego wieku. Josephine Stewart założyła fundację „Oak Alley Plantation”, która po jej śmierci opiekuje się całą posesją, domem, ogrodem i pozostałymi na plantacji budynkami, udostępniając ją zwiedzającym. Plantacja jest także wpisana do rejestru zasobów kulturowych Stanów Zjednoczonych.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Parada Wielkanocna

O tym, że Nowy Orlean to miasto zabawy, radości i przyjemności powszechnie wiadomo. I wiadomo również, że każdy powód jest dobry aby odbyła się kolorowa parada, ku uciesze rozbawionych tłumów z licznymi turystami na czele. Z okazji Wielkanocy, już – uwaga! – po raz trzydziesty, ulicami miasta przeszedł barwny korowód kapeluszników.


Parada wielkanocna tradycję ma bogatą i wielbicieli wielu. Jej pomysłodawczynią jest znana i ceniona w mieście od lat 60-tych, tancerka Chris Owens, która choć najlepsze lata ma już dawno za sobą, nadrabia szykiem i strojem (szczerze to na twarz lepiej nie patrzeć; wygląda niestety jak mumia i chyba nie potrafi starzeć się z godnością...) oraz iście królewską oprawą. Są więc piękne kapelusze, jajka wielkanocne z niespodzianką w środku i oczywiście korale, korale, korale...

Choć cała ta zabawa trąci troszkę myszką to jednak ma swój urok, ten wyjątkowy czar Południa, gdzie ludziom do głowy przychodzą szalone rzeczy i wszystko jest możliwe. Również na Wielkanoc. To strasznie miła, zabawna odmiana od znanego nam siedzenia przy stole i tradycyjnej sałatki jarzynowej z majonezem. I czego jak czego ale kapeluszom noszonym w ten dzień przez wszystkie miejscowe panie oryginalności odmówić nie można.

środa, 10 kwietnia 2013

Dzień Świętego Józefa - Super Sunday

Co roku w trzecią niedzielę marca, która przypada w okolicy Św. Józefa (19 marzec) ulicami Nowego Orleanu paradują „Indianie”. Nie są to prawdziwi amerykańscy Indianie, ale Murzyni ubrani w kolorowe stroje. Parada ta ma ponad stuletnią tradycje, jej termin nie jest przypadkowy, dla niepoznaki  organizowana  była w tym samym czasie kiedy włoscy, a właściwie sycylijscy emigranci świętowali dzień  Św. Józefa. Ze świętujących włoskich emigrantów niewiele się ostało, ale za to mamy dziś paradujących Indian.


Początki powstania tej tradycji nie są jasne, z jednej strony mogą pochodzić od zbiegłych niewolników, dla których indiańskie plemiona były jedynym miejscem, gdzie mogli się ukryć i żyć na wolności. Z drugi strony ich przesadnie zdobione stroje przypominają bardziej stroje Indian z objazdowych cyrków z przeszłości prezentujących w dość wypaczony sposób „Dziki Zachód”.

Obecnie parada to około pięćdziesiąt plemion składających się z kilku lub kilkunastu osób. Każde plemię ma oczywiście swojego wodza, który dumnie maszeruje otoczony swoją świtą w rytmie bębnów lub przy akompaniamencie całego zespołu.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Kawałek Polski w Nowym Orleanie

Właśnie wróciliśmy z zakupów gdzie bardziej z sentymentu aniżeli z jakiekolwiek tęsknoty, kupiliśmy kilka przysmaków (zdjęcie poniżej). To tak gdyby się ktoś obawiał, że może nam tutaj brakować polskich specjałów.


A jeśli już wspominamy o kawałku Polski w NOLA to główna ulica wzdłuż największego kanału w mieście (Industrial Canal), tego który po Katrinie jako pierwszy zalał miasto nazywa się Poland Avenue.




poniedziałek, 8 kwietnia 2013

O dzielnej Małgorzacie, która cholery się nie bała

Pozostając wciąż w temacie irlandzkim muszę Wam koniecznie opowiedzieć o Margaret Haughery, której pomnik stojący w dzielnicy Irish Channel jest pierwszym pomnikiem w Stanach Zjednoczonym wystawionym dla kobiety. O kobietach do tej pory na blogu nie pisaliśmy wiele, dlatego zdecydowanie pora na zmianę, zwłaszcza, że w barwnej historii Nowego Orleanu, począwszy od jego powstania, znaczącą i ważną rolę odgrywają właśnie kobiety. Niesamowite, silne, pracowite  i szalenie fascynujące. 

Wróćmy jednak do postaci Margaret Haughery. Nie była to znana pani polityk, ani sławna kobieta nauki, ni właścicielka ogromnej plantacji nad rzeką. Była skromną irlandzką emigrantką, aparycji dość powszechnej i banalnej, raczej ubogą, bez koneksji, majątku, czy jakiejkolwiek władzy. Ta wydawałoby się, prosta kobiecina (jakże pozory mylą!), nie dość że uratowała setki, jeżeli nie tysiące osieroconych dzieci to w ciągu kilkudziesięciu lat stała się najbardziej podziwianą kobietą w Nowym Orleanie (notabene zwaną „Święta Małgorzata”), na której pogrzebie zjawili się wszyscy mieszkańcy, a lokalny dziennik „The Times-Picayune” na jej nekrolog przeznaczył całą stronę tytułową.

Dwa portrety Margaret Haughery; po lewej obraz autorstwa Jacques Amans z 1842 r.; po prawej fotografia nieznanego autora ze zbiorów The Historic New Orleans Collection.

Margaret Haughery z jednym z tysiąca ukochanych dzieci 

Margaret, wtedy jeszcze Gaffney, do Stanów Zjednoczonych przypłynęła wraz z rodzicami „za chlebem”, w poszukiwaniu lepszego życia dla ich trójki z prześladowanej i biednej wówczas Irlandii. Jako dziewięciolatka została przez nich osierocona i to zaledwie w cztery lata po przeprowadzce na nowy kontynent, tułając się odtąd po różnych lepszych i gorszych przytułkach (zdecydowanie gorszych: nigdy z tego powodu nie nauczyła się czytać ani pisać, do końca życia podpisując się znakiem X). Będąc w dwudziestej drugiej wiośnie życia, poślubiła urodzonego tak jak ona w Irlandii Charles'a Haughery i przeprowadziła się do Nowego Orleanu, aby już do końca życia związać się z tym miastem. Szczęście Margaret nie trwało jednak długo, w 1835 roku przez Nowy Orlean przetoczyły się dwie ciężkie epidemie cholery i żółtej febry zabierając ze sobą życie 10 tys. mieszkańców miasta. W tym męża i nowo narodzonego dziecka naszej bohaterki. Ona zaś zamiast pogrążyć się już na zawsze w żałobie, zwariować, zabić się czy oszaleć, wzięła się do działania aby pomóc tym, którym udało się przeżyć, zwłaszcza, że osieroconych zostało dużo dzieci, a wiele z ocalałych kobiet straciło podobnie jak Margaret całe rodziny zostając bez środków do życia.
Margaret najpierw rozpoczęła pracę w pralni, później w mleczarni, dostarczając mleko od drzwi do drzwi, żyjąc bardziej niż skromnie i odkładając wszystko to, co udało się jej zarobić (nie dziwi więc, że do końca życia ubierała się tylko w dwie suknie, codzienną i świąteczną; więcej jak zwykła mawiać nie potrzebowała).
Przełomowym momentem stało się spotkanie z siostrą Regis Berrett ze wspólnoty Sióstr Miłosierdzia, która połączyła ich we wspólnej pracy i przyjaźni na kolejne 45 lat. Zanim przez miasto w 1853 r. przeszła kolejna epidemia żółtej febry, której żniwo to 11 tys. istnień ludzkich, Margaret zdążyła już stworzyć pierwszy sierociniec. Pracy i osieroconych dzieci jednak przybywało zupełnie nieproporcjonalnie do skromnych funduszy, którymi dysponowały obie panie. Margaret z zaoszczędzonych pieniędzy kupiła upadająca piekarnię, nazywając ją po prostu „Chleb od Małgorzaty” a pa jakimś czasie również niewielką mleczarnię. Piekarnia nie tylko zaczęła przynosić dochód, ale również dzięki dobremu gospodarowaniu hojnie obdarowywała wszystkich potrzebujących: dzieci, starców, chorych i bezdomnych. Z pomocą siostry Regis udało się jej wybudować w mieście trzy sierocińce oraz kaplicę, przebudowaną później na kościół pod wezwaniem św. Teresy z Avili, w którym to sąsiedztwie znajduje się pomnik Maraget. Podczas wyniszczającej Południe wojny secesyjnej ta dzielna kobieta pracuje jeszcze trzy razy bardziej, dostarczając chleb i mąkę głodującym, poszkodowanym w wojnie, starcom i dzieciom. W chwili śmierci wciąż pracuje, ma 69 lat a cały swój majątek, 50 tys. dol., zapisała sierocińcom, które stworzyła z uwzględniem również samotnych matek i osób starszych i chorych. Na jej pogrzebie w 1882 r. żegnały ją tłumy. Pomnik upamiętniający tę wyjątkową kobietę stoi w Irish Channel od 1884 roku a napis, który na nim widnieje to po prostu „Margaret”. Li i jedynie.

Pomnik Margaret Haughery w dzielnicy Irish Channel

sobota, 23 marca 2013

Miasto w Zieleni czyli Dzień Świętego Patryka


Święty Patryk – patron wszystkich Irlandczyków. Na przełomie XIX i XX wieku do Stanów Zjednoczonych wyemigrowało kilka milionów Irlandczyków osiedlając się głównie w północno-wschodnich stanach, ale nie tylko. Duża ich populacja osiedliła się w okolicach Chicago, a także właśnie w Nowym Orleanie, stąd też nazwa jednej z portowych dzielnic miasta – Irish Channel. W dzień Świętego Patryka w Nowym Orleanie jak i w wielu innych miastach Stanów odbywa się parada. Wszyscy świętują swoje irlandzkie pochodzenie, nie koniecznie je posiadając, całe miasta zalewa zielony, lekko pijany tłum.

Jakby mało było tutejszym mieszkańcom parad Mardi Gras, teraz podobnie tylko w zieleni, miastem przemykają platformy. Jest jednak coś oryginalnego w tej paradzie, pośród rozrzucanych plastikowych podarków, można złapać prawdziwą główkę kapusty (zdjęcie), z której można przyrządzić tradycyjny irlandzki posiłek – taki irlandzki bigos. 


 

piątek, 15 marca 2013

No i już po Mardi Gras

Do następnego Mardi Gras pozostało już tylko 340 dni. Po hucznie świętowanym karnawale nie ma już śladu. Ulice Nowego Orleanu opustoszały - turyści wyjechali, mieszkańcy wrócili do swoich codziennych obowiązków albo pochowali się w domach – codzienność.

Był to naprawdę barwny tydzień, który ciężko w skrócie opisać. Tydzień, na który przez cały rok czeka miasto i jego mieszkańcy. Czas zabawy, świętowania, radości, ferii barw i totalnego szaleństwa. Skrawek (zaledwie) tego co się działo najlepiej oddadzą poniższe zdjęcia, zrobione w samo Margi Gras podczas jednej z parad. Oczywiście nie wszystko udało nam się zobaczyć i przeżyć, ale nadrobimy za rok.

Na paradach oczywiście nie brakowało przebierańców, poniżej miejscowa imitacja Indian, która swoją drogą ma własna historię.


A to ulica po przejściu tylko jednej z parad – dużo sprzątania.

Ze zdobytych gadżetów można było przyrządzić sobie swój własny kostium.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Nowoorleańskie pejzaże

Podczas karnawału mieliśmy przyjemność gościć naszych przyjaciół i wspólnie świętować Mardi Gras. Ich przyjazd był również okazją aby na nowo spojrzeć na miasto oczami przybysza. To spojrzenie zostało świetnie uchwycone na fotografiach przez Agatę, której zachwycające zdjęcia możecie obejrzeć tutaj. Ogromnie polecam. Jest na nich cały magnatyczny urok miasta, który ciężko opisać słowami. Przyjemnego oglądania!


Fot. Agata Jagielska

wtorek, 5 lutego 2013

Królewskie Ciasto - King Cake

King Cake jest to ciasto serwowane tylko w okresie karnawału, zaczynając od Święta Trzech Króli, stąd też jego nazwa, aż do Środy Popielcowej, a raczej Tłustego Wtorku dzień wcześniej (Mardi Gras). Ciasto wywodzi się z katolickiej tradycji i można się z nim jego pochodnymi spotkać m. in. w Libanie, Francji, Belgii, Kanadzie, Szwajcarii, Hiszpanii, Grecji czy nawet Bułgarii. Jest też typowym przysmakiem karnawałowym w południowym regionie USA, a w szczególności w Nowym Orleanie, gdzie jest tradycyjną częścią całego Mardi Gras. Tutaj, obowiązkowo w każdym cieście znajdziecie małą figurkę dzieciątka Jezus. Osoba, która trafi na kawałek ciasta z figurką może liczyć na szczególne względy, od zostania królem/królową parady, po przywilej kupna kolejnego ciasta :)

Nowoorleańska tradycja wypieku tego ciasta jest na tyle sławna, ze piszą nawet o niej takie gazety jak The New York Times. Tutejsze ciasto swój obecny kształt, smak, styl zawdzięcza wpływom z różnych kultur. Począwszy od Francuzów, Hiszpanów, Afrykanów,  do Anglików, Sycylijczyków czy Niemców, każdy przyczynił się w większym lub mniejszym stopniu do jego dzisiejszej formy. Oczywiście całe ciasto pokryte jest grubą warstwą lukru i to nic dziwnego zważywszy, że cukru z trzciny cukrowej, hodowanej na okolicznych plantacjach, zawsze tutaj było pod dostatkiem. Dodatkowo ciasto  przyozdobione jest zawsze w trzy kolory – złoty, zielony i purpurowy – symbolizujące wiarę, siłę i sprawiedliwość, są to też kolory tutejszego Mardi Gras. Poniżej jedno z naszych skromnych ciast na tle wspomnianego artykułu.
Po krótkiej przerwie, już w najbliższą środę (jutro), parady wracają na ulice miasta i można je będzie podziwiać już codziennie do samego Tłustego Wtorku - Mardi Gras. Więcej zdjęć i relacji już wkrótce.

niedziela, 3 lutego 2013

Wielki Finał – Super Bowl

Dzisiaj czterdziesty siódmy finał ligi futbolu amerykańskiego zwany Super Bowl, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy Super Miska :), a to od kształtu stadionu. Finał co roku odbywa się  początkiem lutego we wcześniej wybranej lokalizacji. Organizatorzy raczej trzymają się z dala od północnych stanów USA po tym jak w 1967 mecz ten musiano rozegrać w Wisconsin przy temperaturze -26C, a przy wiejącym wietrze temperatura odczuwalna spadała nawet do -44C. Mecz ten dostał przydomek Lodowa Miska (The Ice Bowl).

W dzisiejszym finale zagrają Baltimore Ravens, stan Maryland z San Francisco 49ers, stan Kalifornia, a mecz odbędzie się właśnie u nas w Nowym Orleanie, na stadionie Mercedes-Benz Superdome, (zdjęcia poniżej). Szykuje się więc pojedynek Wschodu z Zachodem  na neutralnym terenie. 



Na stadion raczej się nie wybieramy, no chyba, że gdzieś znajdziemy bilety na chodniku :). Najtańsze bilety na to wydarzenie cieszące się w tutaj największą popularnością – oglądalnością, można było dostać za bagatelę trzy tysiące dolarów ($3000) za sztukę. Mamy  zaproszenie od znajomych na wspólne oglądanie, z którego mamy zamiar skorzystać, meczem się nie interesujemy, ale zapowiada się spotkanie z dobrym - lokalnym jedzeniem i w niezłym towarzystwie.

Wczoraj postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda centrum miasta  i okolice stadionu w przeddzień Wielkiego Finału. Miasto przeżywa najazd turystów. Mimo, że parady Mardi Gras są zawieszone w ten weekend to w związku z meczem, ciężko przebić się przez centrum, to nie tylko turyści, czy kibice, ale cała obsługa meczu, od sponsorów po wozy transmisyjne. W samym sercu francuskiej dzielnicy, na placu Jacksona telewizja CBS, która ma wyłączność do transmisji meczu, rozłożyła otwarte studia telewizyjne, paraliżując tym samym to miejsce.

   

środa, 30 stycznia 2013

Przysmaki z Luizjany

O wspomnianej w poprzednim wpisie zimie w Nowym Orleanie w tym roku trzeba zapomnieć; obecnie panuje letnio-wiosenna pogoda. Ludzie tłumnie oblegają ulice, czynnie uczestnicząc w karnawałowych paradach Mardi Gras i wyczekując na finał ligi futbolu amerykańskiego NFL – 47. Super Bowl, który w najbliższą niedzielę odbędzie się na nowoorleańskim stadionie.
Pogoda sprzyja również spotkaniom, piknikom i grillowaniu na świeżym powietrzu, a co za tym idzie, degustowaniu się przysmakami Luizjany. Nigdy się nie spodziewałem, że styczniowe spotkanie urodzinowe można zorganizować na zewnątrz, w ogródku, a miało to miejsce w ostatni weekend (druga połowa stycznia!). Przysmakiem dnia były dorodne ostrygi (dwa duże worki), które można było spożywać na świeżo zaraz po ich otwarciu (zdjęcie poniżej):


lub grillowane (poniżej):

Jeśli ktoś jednak nie był wielbicielem owoców morza, lub miał wrażliwy żołądek, to kolejnym przysmakiem typowym dla Luizjany i swojsko dla nas wyglądającym była smażona w kociołku, bardzo chuda :) wieprzowa słonina, podawana następnie jako czipsy z dodatkiem rożnych przypraw, na ostro lub z czekoladą w proszku (zdjęcie poniżej):


Do tego wszystkiego można było się smakować piwem prosto z beczki  lokalnego browaru Abita, a na deser - tort - Red Velvet Cake. Wszystkie te smakołyki zawdzięczaliśmy solenizantowi Williamowi – wielbicielowi Gwiezdnych Wojen (na koszulce statek Enterpirse ze Star Treka) i doświadczonym kucharzom.  


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Zima w Nowym Orleanie


Upały, wilgoć, ulewy i huragany z tym zazwyczaj kojarzy się pogoda w Nowym Orleanie. Ale od czasu do czasu zima również odwiedza miasto. Od 1852 roku, od kiedy odnotowuje się dane pogodowe, kilkanaście razy zanotowano opady śniegu w Luizjanie.
Ostatnio, 11-go grudnia 2008 roku w mieście odnotowano opad kilku centymetrów śniegu, więcej spadło w pozostałej części stanu, gdzie około 83 tys. domów zostało bez prądu. Centymetr śniegu wcześniej odnotowano w Boże Narodzenie 2004 roku. Rekordem jest opad z 14 -15-go lutego, 1895 roku, kiedy to w mieście spadło około 20 cm śniegu. 
 

Nowy Orlean – Wielki Luz, Półksiężycowe Miasto

Na chwilę zmienimy temat z Mardi Gras. Jak pamiętacie Nowy Jork nazywany Wielkim Jabłkiem (The Big Apple). Podobnie i Nowy Orlean ma swój przydomek – Wielki Luz (The Big Easy). Przydomek ten został nadany właśnie w odpowiedzi na Wielkie Jabłko, gdzie wszyscy żyją w biegu i w stresie, a tutaj w Wielkim Luzie nikt się nie spieszy, wszystko działa na zwolnionych obrotach. Tutaj na punktualność lepiej nie liczyć, bez różnicy, czy to autobus, tramwaj, czy umówione spotkanie.
 

Kolejnym przydomkiem Nowego Orleanu jest Półksiężycowe Miasto (The Crescent City). Nazwa ta związana jest z pierwotnym położeniem miasta, wokół zakola rzeki Missisipi, która tworzy dokładnie półksiężyc. Warto również dodać, że obydwie nazwy są w regularnie używane przez wszystkich mieszkańców.

niedziela, 20 stycznia 2013

Krewe du Vieux - Pierwsza parada Mardi Gras

Wczoraj, 19-go stycznia, rozpoczęły się parady Mardi Gras i będą trwać, z małymi przerwami, aż do 12-go lutego. W tym roku Mardi Gras zaczęło się wcześniej, a wszystko to przez finał ligi futbolu amerykańskiego NFL – Super Bowl, który odbędzie się 3-go lutego właśnie w Nowym Orleanie.
W weekend tego meczu parady są zawieszone. Czeka nas więc miesiąc miejskich zabaw i najazdów turystów. Ale o to chyba właśnie włodarzom miasta chodziło, o jak największy przypływ gotówki do kasy miasta. Jednak nie wszyscy mieszkańcy miasta podzielają tą opinię, a dali temu wyraz właśnie podczas pierwszej parady, która odbyła się wczoraj.

Krewe du Vieux, bo tak się ona nazywa ta pierwsza, rozpoczynająca Mardi Gras parada, należy do tych mniejszych ekip, a paraduje tylko na stosunkowo krótkim odcinku - wokół francuskiej dzielnicy. Jej uczestnicy przez swoje platformy i stroje dali wyraz niezadowolenia w kilku ważnych dla miasta kwestiach, takich jak wspomniany Super Bowl czy gazeta codzienna The Time Picayune, która w ostatnich miesiącach została sprzedana, a jej nowy właściciel postanowił wydawać ją tylko trzy razy w tygodniu.



niedziela, 13 stycznia 2013

Mardi Gras Krewe

Słowo Krewe wymawia się tak samo jak angielskie słowo „crew,” oznaczające: ekipę, załogę, drużynę i świetnie ono pasuje, aby oddać znaczenie słowa Krewe, bo to taka Mardi Gras Ekipa. Tak więc słowo Krewe kojarzone jest własnie z Mardi Gras.

Ale co to Krewe właściwie jest? Jak wspominałem w poprzednim wpisie, Mardi Gras to około dwa tygodnie miejskich parad, w których biorą udział mieszkańcy, turyści, przypadkowi przechodnie i zorganizowane grupy przebierańców. To właśnie te zorganizowane grupy nazywamy Krewe. Ale Krewe to nie tylko ludzie, to także kolorowo przyozdobione platformy, każda Krewe ma ich przynajmniej kilka. Krewe to także jedna osoba reprezentatywna, najczęściej król bądź wódz, która prowadzi cały korowód na specjalnie dla niej przygotowanej platformie. Co roku królem zostaje wybrany ktoś inny, a każda Krewe robi to według swoich reguł.

Oficjalnie w tym roku do Mardi Gras zgłoszone jest około sześćdziesięciu ekip, ale to to tylko te ekipy, które są zarejestrowane i uiściły należne opłaty. Skądinąd wiem, że jest też pewna liczba nieoficjalnych załóg, które w tym okresie paradują po mieście. Korzystając z nieuwagi oficjeli potrafią one wepchnąć się między te legalne i paradować wśród wiwatujących tłumów.

Krewe of Rex, czyli drużyna króla (Rex z łaciny to król) założona w 1872 roku jest najstarszą i jedną z najdostojniejszych Krewe w Nowym Orleanie. To jej król, Rex, przejmuje klucze do miasta od burmistrza na czas całego Mardi Gras.
 

Krewe of Bacchus, czyli załoga Bachusa (Dionizosa), boga dzikiej natury, winnej latorośli i wina. Ta Krewe to ponad tysiąc osób i trzydzieści multimedialnych platform.

Krewe of Zulu, jest to korowód podążający są swoim królem Zulu, jak można skojarzyć po nazwie w większości reprezentowany przez czarnoskórych mieszkańców miasta, a jego historia zaczyna się w 1909 roku. 

Do bardziej współczesnych należą, między innymi, Krewe of Chewbacchus (od Czubaki z Gwiezdnych Wojen), czyli grupa ponad czterystu osób, gdzie wszyscy przebrani są w stylu tych filmów.

piątek, 11 stycznia 2013

Karnawał czas zacząć – Mardi Gras


Jak wszyscy wiemy 6. stycznia to Święto Objawienia Pańskiego (Epiphany), a przez nas, ale nie tylko potocznie nazywane Świętem Trzech Króli. Dzień ten jest również pierwszym dniem karnawału, który zazwyczaj kończy się we wtorek przed Środą Popielcową. Wtorek ten w wielu krajach jest podobnie traktowany jak nasz rodzimy Tłusty Czwartek, a nawet tak właśnie nazywany – Tłusty Wtorek, z francuskiego Mardi Gras.

A Mardi Gras w Nowym Orleanie to nie tylko ten wtorek, to kilkutygodniowy, karnawałowy okres przed Środą Popielcową. Mardi Gras ma tutaj już prawie dwustuletnią tradycję, międzyczasie ewoluowało i obecnie to około dwa tygodnie miejskich parad i zabaw. W odróżnieniu od Rio de Janeiro tutaj półnagie tancerki nie tańczą samby, za to miasto wypełnia się miejscowymi i przyjezdnymi  przebierańcami oraz turystami, a ulicami ciągną kolorowe, roztańczone, rozśpiewane i grające korowody. Tutaj Mardi Gras to naprawdę wielkie, coroczne wydarzenie, które ma nawet swoją oficjalną flagę.


W tym roku karnawał jest bardzo krótki, Mardi Gras przypada 12 lutego, tak więc przez najbliższy miesiąc będzie tutaj tylko o tym. Międzyczasie tutaj link do oficjalnej strony nowoorleańskiego Mardi Gras: http://www.mardigrasneworleans.com

A może wyglądać to tak :



sobota, 5 stycznia 2013

Żmudne rozpakowywania się początki....


Serdecznie witamy w Nowym Roku!!! Z optymizmem, nadzieją i wiarą, że ta (20) 13 będzie wyjątkowa.
Jesteśmy już w NOLA z całym naszym majdanem: ogromną ilością pudeł i pudełek. Zanim rozpakujemy to wszystko (i znów wrócimy po świątecznej przerwie do blogowania) polecam Wam artykuł napisany przez Janusza Szlechtę, który ukazał się w piątek, 4 stycznia w Nowym Dzienniku: http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/karolina-wyjechala-do-nowego-orleanu
Ech...będzie mi Was bardzo, bardzo brakowało... :(

Tymczasem zapraszam w odwiedziny, zwłaszcza, że pod choinkę dostałam nowy przewodnik Lonely Planet, który na pewno się przyda! ;)


I uwaga – karnawał w NOLA już trwa! I jeszcze tyle się będzie działo: finał Super Bowl i Mardi Gras i Jazz Fest ... także zapraszamy, zapraszamy!