sobota, 27 października 2012

Karaluchy, jaszczurki i motyle

Mieszkamy w tropikalnym klimacie w jakim nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji pomieszkiwać. Mimo końca października wciąż nie widać wielu znaków jesieni, liście wciąż wiszą na drzewach, a i słupek termometru niewiele opadł. O bujnej roślinności i wiecznie zielonych dębach już było, ale to nie tylko roślinność jest tutaj bardziej dorodna, również wszystkie drobne zwierzątka są jakieś bardziej okazałe. Spacerując chodnikami (bardzo tutaj poprzewracanymi), czy też wychodząc tylko z domu ciężko nie zobaczyć jakichś stworzonek. Zaczynając od panoszących się wszędzie kilkucentymetrowych, różnokolorowych jaszczurek, poprzez wielkie innych przeróżnych robali, które ciężko zidentyfikować, kończąc na wielkich amerykańskie karaluchach. Osobniki te mają około 4 centymetry długości, są brązowe, a czasami nawet czerwone z wyjątkowo długimi czułkami, w dodatku są bardzo szybkie. Ciekawe w nich jest to, że ich odwłok przykryty jest długimi skrzydłami, a one same potrafią latać, ale rzadko jednak to robią. Na szczęście wszystkie te robaki, jak na razie, nie szturmują wnętrza domu, raczej pozostają na zewnątrz, nawet karaluchy, oby tak dalej. Oczywiście, zdarzają się wypadki, że któryś zawędruje do mieszkania, nie są to mili goście i ciężko się ich pozbyć. Już nam się to zdarzyło, można się przestraszyć :) Po tych odwiedzinach postaraliśmy się zabezpieczyć wszystkie możliwe wejścia.


Ale to nie tylko robaki maja tutaj wielkie rozmiary, mimo zbliżającej się jesieni w parku nadal można napotkać wielkie, różnokolorowe motyle, jest czym oko nacieszyć.


poniedziałek, 15 października 2012

Nowoorleańskie czytanie

O tym, że jestem wręcz fanatycznym czytelnikiem każdy z Was chyba wie. Dlatego w kilka dni po przyjeździe do miasta udało nam się znaleźć cudownie niezależną i szalenie klimatyczną księgarnię (o pięknej nazwie!) "Octavia Books", która szczyci się wysokim uznaniem wśród nowoorleańskich czytelników i regularnie organizowanymi wieczorami literackimi, a także wcale nie najgorszym dwumiesięcznikiem zwanym "Octavian", skierowanym do wszystkich miłośników książek. W „Octavii” znajdziemy więc i nowości i hity literackie i literaturę dziecięcą, i całą inną również z uwzględnieniem, bo jakże inaczej, całego działu wydawnictw o mieście. Tak, o mieście. Wszak poznanie historii, kultury, tradycji i wszystkich duchów Nowego Orleanu to nie jest bułka z masłem ;) Na dobry początek kupiłam więc dwie, z czasem doszły kolejne. I na pewno będą następne!
Oprócz księgarni, już pod nowym adresem, udało mi się zlokalizować najbliższą bibliotekę, której wygląd (lewe zdjęcie) pozwoli mi poczuć się co najmniej jak bohaterki powieści Margaret Mitchell. Tak malowniczej – a nie gmaszyska – biblioteki to chyba jeszcze nie widziałam. Ogromnie się więc na czytanie i pojawianie w niej cieszę.


Te bardziej interesujące książkowe historie i ciekawostki będziemy publikować na blogu na bieżąco, a już niedługo szykujcie się na podróż po literackim południu!

niedziela, 14 października 2012

Festiwal Owoców Morza (Louisiana Seafood Festival)

Rozpisujemy się o innych rzeczach, a jakoś nie było okazji wiele napisać o największej tutejszej atrakcji jaką jest jedzenie. W ten weekend obok Festiwalu Bluesowego (Crescent City Blues & BBQ Festival), Festiwalu Filmowego (New Orleans Film Festival) w mieście odbywa się także Festiwal Owoców Morza (Louisiana Seafood Festival), natrafia się więc dobra okazja, aby napisać coś o tutejszej kuchni. 
 
Ten trzydniowy, coroczny festiwal daje możliwość skosztowania świeżych i smakowitych darów z wód Zatoki Meksykańskiej, a także z okolicznych mokradeł. W rytmach lokalnej muzyki, można cieszyć się smakołykami przygotowanymi przez szefów kuchni z najlepszych nowoorleańskich restauracji.  Oczywiście pośród owoców morza nie mogło zabraknąć ryb i krabów.



Czy pamiętacie Forresta Gumpa i to, jak dorobił się swojego majątku ? ... Poławiając krewetki u wybrzeży Luizjany. 
Krewetki są tutejszym przysmakiem, można je dostać świeże na okrągły rok, zmienia się tylko ich gatunek w zależności od pory roku. Obecnie jest sezon na najbardziej popularne białe krewetki o dość pokaźnych rozmiarach (jak na krewetki). Krewetki występują w wodach całego świata. Kilka gatunków żyje nawet w Bałtyku, ale tylko te z Zatoki Meksykańskiej osiągają rozmiary na tyle pokaźne, aby wylądować na talerzach. Serwowane są one na wiele sposobów, najpopularniejsze to te gotowane na parze z dodatkiem lokalnych przypraw i podawane z sosem koktajlowym (taka mieszkanka keczupu i chrzanu). Podczas przygotowywania krewetki nabierają lekko pomarańczowego koloru.

 
Ale to nie jedyny sposób na serwowanie krewetek, poniżej odpowiednio: grillowane krewetki zawinięte w boczek, biała fasolka z krewetkami, kanapka (po-boy) ze smażonymi na głębokim tłuszczu krewetkami, krewetki w sosie grillowym (BBQ), remulada z krewetkami oraz sałatka z krewetek.

 
Do przysmaków z okolicznych mokradeł możemy zaliczyć raki oraz aligatory. Poniżej potrawka z raków ze szpinakiem, serwowana w chlebie i nachos z rakami, a dalej swojsko wyglądające kiełbaski z aligatora.


Spośród wielu innych serwowanych dań poniżej prezentujemy wędzone ostrygi, krewetki, mielonego z kraba z białą surówką (crab cake) i kanapkę (po-boy) ze smażonymi ostrygami. 

 
  
Mam nadzieję, że pociekła ślinka. Jeśli tak to zapraszamy na południową kuchnię.  

Miejsce, w którym gra muzyka

Preservation Hall to kultowa już sala (ponieważ dosłownie jest sala) mieszcząca się pod numerem 726 na St. Peter Street w Dzielnicy Francuskiej, w której co wieczór odbywają się koncerty i gdzie można posłuchać najlepszego na świecie jazzu (ale nie tylko!) w stylu nowoorleańskim. Wejściówka śmiesznie tania i nie zależnie od tego jak sławny muzyk gra, wynosi niezmiennie 15 dolarów. Dostać się do środka, przyznaję, bywa ciężko, gdyż nie ma rezerwacji a kolejka często jest bardzo długa, niemniej cierpliwość popłaca. W środku również nie ma luksusów: kilkanaście krzeseł, ze dwie ławki, kilka poduszek na ziemi do siedzenia, reszta osób niestety musi zadowolić się tzw. miejscami stojącymi ;)
 
Preservation Hall w dzień wyglądające jak opuszczona speluna albo budynek nadający się do natychmiastowego rozburzenia, wieczorem zmienia się nie do poznania w przytulną, kameralną salę koncertową, w której muzycy są na wyciągnięcie ręki a muzyka rozbrzmiewa po całej ulicy (drzwi zwykle są otwarte). Początki muzykowania w Preservation Hall sięgają roku 1960 kiedy to lokalny przedsiębiorca i właściciel galerii Larry Borenstein postanowił przyciągnąć potencjalnych klientów swojej galerii muzyką wykonywaną na żywo. Pomysł był genialny w swej prostocie i w niedługim czasie spowodował, że więcej osób zaczęło przychodzić posłuchać muzyki niż oglądać sztukę, którą wystawiał. Po Borensteinie „salę” przejął Allan Jaffe, który nadał jej ducha i kształt i zmienił to miejsce w salę koncertową, gdzie ludzie przychodzą posłuchać muzyki a nie jeść, pić czy gadać, co nie zmieniło się do tej pory, mimo kilku nieudanych prób skomercjalizowania tego miejsca. Wolny duch miasta okazał się jednak silniejszy!
Powstają tu m.in. takie projekty muzyczne, jak ten z Erykah Badu i Markiem Ronsonem:
 

Warto dodać, że oprócz zapraszanych gości-muzyków na co dzień gra w nim równie kultowy Preservation Hall Jazz Band: http://preservationhall.com/

PS. Budynek, w którym mieści się Preservation Hall jest oczywiście zabytkowy (a który w NOLA nim nie jest?) i został wybudowany w roku 1803 jak karczma dla strudzonych południowym słońcem wędrowców i marynarzy.
Z zewnątrz wygląda jednak gorzej niż Bar "Pyk" ;)

wtorek, 9 października 2012

Czysta woda


Po około 24 godzinach, dziś po południu cofnięto ostrzeżenie o zanieczyszczeniu wody pitnej. Po przebadaniu wielu próbek okazało się, że nie doszło do skażenia. Cała doba była potrzebna po to, aby dać bakteriom czas na inkubację – bakterii jednak nie było. W skrócie problem polegał na tym, że woda pitna nie jest szczelnie odizolowana od zanieczyszczeń i aby nie doszło do skażenia jest ona utrzymywana pod wysokim ciśnieniem. Z powodu wczorajszej kilkuminutowej awarii elektryczności ciśnienie to spadło i chociaż granica bezpieczeństwa nie została przekroczona, profilaktycznie wydano ostrzeżenie. I tak kilkaset tysięcy mieszkańców Nowego Orleanu zostało postawionych w niezbyt komfortowej sytuacji, a z półek sklepowych znów zaczęła znikać woda :) (chyba najbardziej chodliwy towar w tym mieście). A ja przekonałem się, że galon wody (3.79 litra) w zupełności wystarczy, aby wziąć prysznic. 

poniedziałek, 8 października 2012

Zanieczyszczenie wody pitnej w NOLA


Kolejna „atrakcja” związana z usytuowaniem miasta. Z najnowszych wieści - Wydział Kanalizacji Miejskich miasta Nowy Orlean właśnie rozesłała ostrzeżenie o skażeniu wody pitnej. Dziś rano na wskutek awarii elektryczności w miejskich wodociągach spadło ciśnienie co mogło doprowadzić do skażenia bakteriologicznego. Mieszkańcy miasta nie powinni używać bieżącej wody do odwołania, jakiekolwiek użycie tj. picie, robienie lodu, płukanie jedzenia, mycie zębów, kąpiel czy prysznic mogą być niebezpieczne. Woda może być użyta tylko po minutowym przegotowaniu.
Podobną sytuację ostatni raz miasto przeżyło w listopadzie 2010 roku, kiedy to ostrzeżenie zostało odwołane po dwóch dniach. 
Kiedy tutaj się sprowadzaliśmy to o huraganach wiedzieliśmy, ale o skażeniach wody pitnej już nie, co dla miejscowych nie jest niczym nowym. Ciekawe o czym jeszcze nie wiemy, co ciekawego jeszcze nas tu ($!#!%!) spotka ? 
P.S. Na pewno się o tym dowiecie.

niedziela, 7 października 2012

Nostalgiczna NOLA...


Quaint Old New Orleans (ca. 1920)
 
O wielu rzeczach już było z wyjątkiem historii. Oprócz tego, co w bardzo skróconej formie widnieje w temacie bloga, chciałabym napisać odrobinę więcej a jednocześnie na tylko krótko aby nie było nudno ni podręcznikowo.
Otóż początki miasta sięgają 1682 r., kiedy to francuski podróżnik Robert de la Salle wbił w miejscu, na którym znajduje się dziś Nowy Orlean krzyż, ustanawiając w ten sposób nową kolonię króla Ludwika XIV (na cześć monarchy nazwano ją Luizjaną). Ten przekazał w 1718 r. władzę nad miastem szkockiemu finansiście i spekulantowi Johnowi Lawowi, który reklamował w Europie Luizjanę jako współczesną utopię. Dziesiątki tysięcy imigrantów ze Szwajcarii, Niemiec i Francji nabrało się na ten przekręt, a ci, którym udało się przeżyć podróż statkiem, wylądowali wśród malarycznych bagien. Po zakończeniu wojny siedmioletniej w 1763 r. Francja oddała władzę nad Luizjaną Hiszpanii. Podczas amerykańskiej rewolucji gubernator Bernardo de Galvez poparł tworzącą się republikę. W 1800 r. kolonia wróciła pod władanie Francji, a trzy lata później rząd Stanów Zjednoczonych kupił Luizjanę od Francji i Napoleona Bonaparte za te, jakże wtedy kolosalne, 15 mln dolarów. Podczas wojny secesyjnej władze miasta przyłączyły się do konfederatów, a jej koniec w 1865 r. oznaczał napływ angloamerykańskiej migracji z północy Stanów. Nowy Orlean przeżywał okresy rozkwitu i upadku gospodarczego. Głównym źródłem dochodów był handel rzeczny i uprawa bawełny, a po odkryciu na początku XIX w. metody krystalizacji melasy - uprawa trzciny cukrowej i eksport cukru. Dzisiaj najważniejszym źródłem dochodów jest turystyka.

"The Carnival at New Orleans", 1885. From Harper's Weekly, March 1885. Drawn by John Perkin
Warto dodać, że specyficzny charakter kulturze Nowego Orleanu nadali głównie Kreole (potomkowie najstarszych rodów, które osiedliły się tu niedługo po zatknięciu krzyża przez la Salle'a), Kajunowie (francuscy osadnicy z Nowej Szkocji, którzy padli ofiarą czystek etnicznych Brytyjczyków) i potomkowie czarnych niewolników z Karaibów i Afryki. Każdej grupie miasto coś zawdzięcza: Kreolom zachowane parterowe domy w pastelowych kolorach z żaluzjami, francuską tradycję kulinarną (pączki zwane tu „beignet” podawane pod pierzynką cukru-pudru) i okazałe rezydencje przy Esplanade Avenue, Kajunom muzykę zydeco i przysmaki, jak kiełbaska „boudin”, a czarnym niewolnikom – bluesa, jazz i soul. Przyznajcie, że to dość wybuchowa mieszanka :)
Dzięki niezwykłemu urokowi miasta, który przyciąga ludzi z całych Stanów, zwłaszcza muzyków, artystów i różne niepokorne, artystyczne dusze, a każdy zostawia w nim jakąś cząstkę siebie czy fragment swojego życia pisze się współczesna historia NOLA. Równie fascynująca. 

Jack Robinson - Canal Street, NOLA (ca. 1950)
Archiwalne zdjęcia miasta można pooglądać na stronie biblioteki publicznej: http://nutrias.org/~nopl/monthly/allimg.htm (należy "kliknąć" w miesiąc aby otworzyła się galeria z poszczególnego miesiąca). Ogromnie polecam!

sobota, 6 października 2012

NOLAbound


Już wkrótce rozpocznie się nowoorleański festiwal filmowy (New Orleans Film Festival), na którym oprócz wielu filmów z całego świata odbędzie się premiera trwającego 50 minut dokumentu pt. „NOLAbound”. Plan był prosty – weźmy 27 najbardziej innowacyjnych umysłów z całego kraju zajmujących się różnymi dziedzinami nauki i sztuki i umieśćmy ich na pięć dni w mieście.
Jakie będą ich oczekiwania, wrażenia, pomysły? Co z tego wyniknie?
Sama jestem ogromnie ciekawa. Póki co zostaje zapowiedź filmu i czekanie na premierę.
Zobaczcie trailer:


O szczegółach tego ciekawego przedsięwzięcia można poczytać na stronie internetowej projektu „NOLAbound”: http://www.benolabound.com/

wtorek, 2 października 2012

Nowoorleański tramwaj


Kolejną atrakcją Nowego Orleanu jest zabytkowa kolejka elektryczna, Streetcar, bo tak ją tu nazywają, odpowiednik naszych tramwajów. Do dzisiaj zachowały się trzy linie; wszystkie one spotykają się w centrum miasta, w pobliżu zabytkowej dzielnicy francuskiej (French Quarter). 
 
Najmłodsza i najkrótsza z nich (Riverfront line - niebieska) wiedzie wzdłuż rzeki z dzielnicy francuskiej po centrum biznesowe. Można z niej zauważyć jak zmienia się zabudowa miasta na bardzo krótkim dystansie. Zaczynając w gęstej zabudowie kolonialnej kończymy nasza krótką wycieczkę między przytłaczającymi gmachami biurowców i hoteli. 
 
Następna linia to Canal Street (czerwona, a nazwa od ulicy wzdłuż której biegnie). Wiedzie ona od samej rzeki Missisipi, gdzie łączy się z poprzednią linią Riverfront, aż po Park Miejski i Nowoorleańskie Muzeum Sztuki Współczesnej, przecinając miasto dokładnie przez środek. Ciekawostką może być to, że czerwone wagoniki tej linii to produkt naszych południowych sąsiadów, Czechów.


Ostatnia, najdłuższa i najstarsza w całych Stanach to nasza ulubiona linia St. Charles (zielona) łącząca Uptown (okolice gdzie mieszkamy) z centrum miasta. Linia ta ma około 20 km długości i została zbudowana ponad sto pięćdziesiąt lat temu w 1835 roku. Jak można wywnioskować z jej nazwy wiedzie ona wzdłuż bardzo malowniczej ulicy St. Charles, od jej początku w centrum do jej samego końca w Uptown, aby na ostatnim odcinku skręcić w równie malowniczą aleję Carrollton. Zaczynając na Canal Street w centrum miasta linia wiedzie przez centrum biznesowe i dalej między bujnymi, wiecznie zielonymi, żywymi dębami przez dzielnice Garden District, Touro, aż do Uptown, po drodze mijając wspominane przez nas Audubon Park oraz uniwersytety Loyola i Tulane. Tylko ta trasa  - co nas bardzo cieszy - jest obsługiwana przez komunikację miejską 24 godziny na dobę.

 
Jak można zauważyć mimo tutejszych upałów tramwaje te nie zostały wyposażone w klimatyzację, miasto zadbało o ich walory historyczne. Są więc drewaniane ławki i otwarte okna. Wybierając się na przejażdżkę takim pojazdem - szczególnie w samym środku lata - możemy się poczuć tak jak tutejsi mieszkańcy sprzed ponad stu lat.