czwartek, 30 sierpnia 2012

Wielkie sprzątanie po huraganie - zdjęcia

Strasznie dziwnie mi pisać ze słonecznego Nowego Jorku (pogoda dzisiaj jak na pocztówce: czyste niebo, ciepło - 30 stopni C - ale nie to nieznośne lepkie gorąco tylko lekki, przyjemny, orzeźwiający wietrzyk i świeże, czyste powietrze), podczas gdy w NOLA krajobraz iście księżycowy, czy raczej "popowodziowy", brak prądu, zniszczenia i masa sprzątania....
Jak w tej chwili wygląda miasto możecie zobaczyć tu: http://www.weather.com/weather/hurricanecentral/slideshow  - klikając w strzałkę po prawej stronie aby zobaczyć kolejne.

Wielkie sprzątanie po huraganie

Miasto powoli wraca do życia, dopiero dziś pojawili się ludzie na ulicach, krzątają się porządkując swoje podwórka. Wszystko nadal zamknięte, a 75% miasta jest od dwóch dni bez prądu, godzinę po moim ostatnim wpisie wybuchł transformator w okolicy :) Obecnie korzystam z gościnności mojego sąsiada, któremu udało się uruchomić generator prądu, walczył z nim cały wczorajszy dzień, aż w końcu wieczorem go uruchomił, a dziś zaoferował prąd sąsiadom. Dodatkowo zostałem wyposażony w lampę naftową. Troszeczkę tylko doskwiera brak klimatyzacji, a zaczyna się robić ciepło, na razie jednak da się wytrzymać.
Okolica źle nie wygląda, choć dużo połamanych gałęzi i drzew, masa strąconych liści zalega na ulicach. Sygnalizacja świetlna nie działa, a ruch samochodów bardzo mały, pojawiły się służby porządkowe i panowie z „energetyki”, tną połamane drzewa i naprawiają zerwane linie, może nawet w najbliższych dniach będziemy mieli prąd (mówią, że do 5-7 dni).
Z oficjalnych wiadomości Isaac mimo, że był tylko huraganem pierwszej kategorii dał się we znaki, ponieważ po wejściu nad ląd strasznie powoli się przemieszczał przynosząc porywisty wiatr i silne opady. Porównywano go do natrętnego gościa – nie dość, ze przyszedł nieproszony to jeszcze nie chciał odejść. W środę po południu czasu miejscowego centrum huraganu przeszło jakieś 60 kilometrów na zachód od Nowego Orleanu, najgorsza jednak w mojej opinii była poprzedzająca to noc, kiedy huragan uderzył w kontynent. Samo miasto nie ucierpiało strasznie, prócz wspomnieniach wcześniej połamanych drzew, braku prądu, to mieliśmy jeszcze kilka przygniecionych samochodów i podlanych domów. Bardziej od samego NOLA ucierpiały okoliczne miasta, a szczególnie miasto Laplace i miasto Mandeville, na zachód i na północ od jeziora Pontchartrain, gdzie woda z jeziora poważnie zalała osiedla mieszkalne.
Podczas przejścia huraganu w samym Nowym Orleanie ulice patrolowało ponad tysiąc policjantów dodatkowo wspieranych przez gwardie narodową (wojsko). Wczoraj od zmierzchu do świtu dziś w całej metropolii nowoorleańskiej ogłoszono godzinę policyjną, wszystko po to, aby nie powtórzyła się historia sprzed siedmiu lat, kiedy to huragan Katrina i zerwane wały zrobiły jedno, a ludzie i chaos panujący tutaj przez kilka następnych dni dokończyli dzieła zniszczenia.


wtorek, 28 sierpnia 2012

Isaac puka do drzwi

Znów o tym huraganie, bo taki już Isaac ma status. Siedzę sobie w mieszkaniu i wyglądam za okno, jak do tej pory nie wygląda to jeszcze źle choć wieje i pada, wciąż mam prąd i internet, oby tak dalej choć najgorsze ma przyjść za parę godzin. Między czasie stałem się bohaterem polonijnych i polskich mediów :)
Nowy Dziennik:
I obecnie pierwsza wiadomość na wp.pl:
(Tak, tak z parkowaniem nie ma problemu, mogę spokojnie wybrać miejsce, gdzie miałby utopić samochód.)

A tak na tą chwilę wygląda obraz z radaru meteorologicznego

niedziela, 26 sierpnia 2012

Ostatnie doniesienia w sprawie huraganu Isaac


Tropikalny sztorm Isaac zmienił trochę kierunek i właśnie niedawno opublikowano nowe prognozy na jego temat (obrazek). Jako, że będzie bliżej nas niż się poprzednio spodziewano wydano oficjalne ostrzeżenie huraganowe dla NOLA. Przewidują, że kiedy w środę rano sztorm uderzy w kontynent będzie miał siłę huraganu drugiej kategorii. Teraz naprawdę brzmi to serio, właśnie kontaktowano się ze mną z pracy w sprawie uaktualnienia danych kontaktowych, musiałem podać miejsce gdzie planuję się ewakuować i kontakt tam. Na szczęście mój dobry kolega mieszka w Jackson, Missisipi, jakieś trzy godziny jazdy na północ stąd, tam powinno być już bezpieczniej, więc mam lokum w razie czegoś - nie powinno być źle.



piątek, 24 sierpnia 2012

Nasz pierwszy huragan w NOLA

Nie - huragan Isaac jeszcze nie nadszedł, ale właśnie dostałem z pracy ostrzeżenie huraganowe. Wszystkie dane mają zostać zabezpieczone na serwerach i dyskach zewnętrznych na wypadek ewakuacji lub zalania :) Tropikalne burze mają do nas dotrzeć we wtorek (obrazek). Dla niewtajemniczonych – każdemu huraganowi jest z góry nadane imię, zaczynając od początku roku i zgodnie z alfabetem. Imiona na rok 2012 to: 
Alberto, Beryl, Chris, Debby, Ernesto, Florence, Gordon, Helene, Isaac, Joyce, Kirk, Leslie, Michael, Nadine, Oscar, Patty, Rafael, Sandy, Tony, Valerie, William.

Tak więc jest to już dziewiąty huragan nadchodzący z Atlantyku odnotowany w tym roku.



sobota, 18 sierpnia 2012

PUNK'S NOT DEAD


Juan's Flying Burrito to najbardziej „czaderska” knajpa jaką znam: z głośników leci ostry punk: oprócz młodych-gniewnych wyłapać można i The Clash, Sex Pistols czy Dead Kennedys (szkoda, że nie Dezertera ;) Kucharze – jakby przeniosło ich tu prosto z Jarocina, zaś kelnerki oprócz masy tatuaży są dość oryginalnej, czy wręcz osobliwej urody, tzw. charakterystycznej.
A burrito... burrito jest tu najlepsze w mieście. Doskonałe. Świeżo robiona sangria, orzeźwiająca margarita, oryginalne drinki i koktajle z ogórkiem, mające ostudzić rozgrzane nowoorleańskim powietrzem ciała.
Klientela szeroka: od kolorowej młodzieży, hipsterów różnej maści, rodzin z dziećmi, zakochanych par, starych punków i nie-punków, po całkiem normalnie wyglądających ludzi. Dużo starszych. Ceny szalenie przystępne, świetny klimat, fajny wystrój i luz: tu już chyba wszystko było, nikt się niczemu nie dziwi. Zobaczcie sami: http://juansflyingburrito.com/gallery/

Ogromnie polecam! A przepis na prawdziwe meksykańskie burrito (i to po polsku!) znajdziecie m.in. na tej stronie: http://www.burito.pl/

Burrito z ryżem, fasolką, warzywami, serem - zapiekane - na wierzchu ostre papryczki jalapeno z odrobiną śmietany

Nowy Orlean czyli Kraków nad Missisipi

 Przeczytajcie: http://podroze.gazeta.pl/podroze/1,114158,2543580.html

piątek, 17 sierpnia 2012

Uniwersytet Tulane


Drugim i bardziej renomowanym uniwersytetem w sąsiedztwie jest Uniwersytet Tulane. Został on założony w 1834 roku jako szkoła medyczna, która w 1847 roku została przemianowana na uniwersytet. Od 1884 uniwersytet nosi obecną nazwę, a zawdzięcza ją Paulowi Tulane, który to po Wojnie Secesyjnej (1865) podarował na rzecz uczelni grunty pod obecny kampus. Dzisiaj uniwersytet zaliczany jest do Południowej Ligi Bluszczowej, to taki odpowiednik Ligi Bluszczowej tylko złożony z uniwersytetów na południu Stanów. Moim zdaniem to im do prawdziwej Ligi Bluszczowej trochę brakuje, no ale... Na uczelni studiuje około trzynastu tysięcy studentów, a czesne to jedyne $45 000 za rok. W skład uniwersytetu wchodzi kilka kampusów w samym Nowym Orleanie jak i zamiejscowych, ale to ten w naszym sąsiedztwie jest nazywany głównym.




Uniwersytet Loyola


W sąsiedztwie naszego nowego mieszkania ulokowane są dwa spośród pięciu, a może nawet dziesięciu Nowo Orleańskich uniwersytetów. Pierwszy to katolicki Uniwersytet Loyola założony przez jezuitów w 1904 roku, jeden z dwudziestu ośmiu jezuickich uniwersytetów w Stanach Zjednoczony. Patronem szkoły jest Św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów. Tą samą nazwę noszą jeszcze trzy inne uniwersytety w Stanach, tj. w Chicago, Baltimore i Los Angeles. Na uniwersytecie studiuje około pięciu tysięcy studentów, a czesne to tylko $34 000 za rok.



 

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Nasze nowe mieszkanie w NOLA


Od września udało nam się wynająć kolejne mieszkanie (tym razem na dłużej), w którym mamy nadzieję mieszkać przez kolejne lata. Kilka zdjęć z mieszkania i lokalizacja poniżej, czekamy na listy :)



Piechotą po mieście


Nie od dzisiaj wiadomo, że miasto najlepiej zwiedza się i poznaje na piechotę i z przewodnikiem. Po pozytywnych doświadczeniach z New Europe: http://www.neweuropetours.eu/ (przy okazji baaardzo polecam!), które oferuje darmowe wycieczki po wszystkich stolicach europejskich (wśród nich brak jest, niestety, Polski) postanowiłam poszukać czegoś podobnego w NOLA.
Jeżeli nie za darmo, to choć w przystępnej cenie – taki był plan.
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu i bez zbędnego poszukiwawczego trudu wyskoczyła mi strona Free Tours By Foot – czyli darmowe wycieczki po mieście. Oczywiście na piechotę :)
Można wybrać pomiędzy zwiedzaniem starej części miasta, czyli zabytkowej French Quarter, „trasą duchów” czyli spacerem po French Quarter wieczorem (pełnej duchów i zjaw z przeszłości) oraz zwiedzaniem cmentarza Lafayette wraz z przepiękną, starą dzielnicą Garden District (czyli dzielnicą ogrodów), w której mieszkało bądź mieszka wiele zasłużonych dla miasta osób a teraz także „celebrities” (m.in. Sandra Bullock) i w która służy za tło wielu filmom, choćby takim jak „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” (The Curious Case of Benjamin Button) z Cate Blanchett i Bradem Pittem. (Tak a propos filmów to Nowy Orlean po Nowym Jorku i Kalifornii zajmuje trzecie miejsce jeżeli chodzi o przemysł filmowy, a zwłaszcza kręcenie w nim filmów.)
Wszystkie trasy są niesamowicie ciekawe, przewodnicy mili i bezpośredni a datki co łaska. Polecam każdemu takie zwiedzanie miasta.
O Free Tours By Foot można dowiedzieć się więcej z ich strony internetowej, zwłaszcza, że oferują także darmowe wycieczki po Nowym Jorku, Filadelfii czy Bostonie. Szczegóły tu: http://www.freetoursbyfoot.com/
Jeżeli będziecie mieli okazję – wybierzcie się koniecznie!

A tak w ogóle to witamy w Nowym Orleanie !!!


niedziela, 12 sierpnia 2012

Wielosmakowe kulki śniegowe


Czy jedliście kiedyś zeskrobany lód polany sokiem? No właśnie. Ja też nie. Na pierwszy rzut oka wygląda to to na prymitywną wersję lodów (takie lody dla ubogich) czy też na pradziadka, a raczej pra, pra, dzisiejszych włoskich. „Snowballs” czyli po prostu kulki śniegu, bo o nich mowa, są tu szalenie popularne, a nawet uważa się je za typowo nowoorleański deser lodowy. I coś w tym jest, bo choć „snowballs” jadało się już w USA od końca XIX wieku poprzez ciężkie lata Wielkiego Kryzysu, to właśnie w Nowym Orleanie niejaki Ernest Hansen w 1934 roku opatentował pierwszą maszynę do rozdrabniania lodu, tak aby tworzyła ona idealne kulki śniegu: delikatnie skruszone, białe i przyjemnie miękkie. Do tego ulubiony słodki syrop owocowy i – voila! – mamy idealny deser na tutejsze ciężkie od gorąca i wilgoci lato. Z przyjemnością jedzony zarówno przez dzieci jak i dorosłych. Miejsca, a właściwie lodziarnie, w których można kupić kulki są rozsiane po całym mieście (miejscowi lubią mówić, że są na każdym rogu i coś w tym jest), a niektóre z nich nie zmieniły ani swojej lokalizacji ani receptury od lat 30-tych ubiegłego wieku.
 
Dodam jeszcze, że smakują wyśmienicie co widać na załączonym obrazku :)
U góry kulki o smaku kawy i mojito, a poniżej czereśnia i ananas:
A tu wszystkie smaki do wyboru i koloru:

sobota, 11 sierpnia 2012

Lekcja geografii wg Nowego Orleanu


Na obrazku poniżej zakreślony kontur miasta Nowy Orlean, widoczna część to strona rzeki (riverside), u góry, niewidoczna, to strona jeziora (lakeside). Nikt tutaj nie używa kierunków geograficznych tylko właśnie tych nazw. Północ - jezioro (lakeside), południe - rzeka (riverside), wschód – centrum miasta (downtown) no i zachód – w górę miasta (uptown).

Dodatkowo, co dziwniejsze miasto leży tu na wschodniej stronie rzeki (eastside), a miasteczka poniżej rzeki to zachodni brzeg (westside) . Tak więc patrząc na obrazek to wg tutejszych to jedynka (1) to wschodnia strona, a trójka (3) zachodnia strona – dość mylące, czyż nie ?

A wszystko to wg biegu rzeki Missisipi. 

Wracając do obrazka:
1 - centrum miasta (downtown) z przyległą dzielnicą francuską (French Quarter),
2 - część miasta, gdzie najczęściej przebywamy (uptown),
3 - zachodni brzeg rzeki Missisipi.

P.S. Czerwona strzałka to miejsce gdzie obecnie mieszkamy, czerwona kropka ponad dwójką to miejsce gdzie będziemy mieszkać od września.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Co łączy Nowy Orlean ze Szwajcarią ?

Jedynym wspólnym mianownikiem jest chyba tutaj ilość dziur – tu w drogach (obrazek), tam w serze. Każdy narzeka na Polskę, gdzie od kilku lat sytuacja znacznie się poprawia, a tu proszę nie trzeba tak daleko patrzeć. Tylko na kilku główniejszych ulicach można się normalnie rozpędzić i nie wjechać w dziurę. Na szczęście miasto nie jest takie duże, a i my dużo nie musimy tu jeździć. Szczerze to jeszcze takiego stanu drug tutaj w Stanach nigdzie nie widziałem, i to nie jest skutek Katriny. 


Pierwsze wzloty i upadki


Początki. One nigdy nie są ani łatwe ani przyjemne. Nowe miejsce trzeba poznać, polubić, oswoić. Ułożyć go po swojemu. Zawrzeć nowe znajomości. Znaleźć „swoje” sklepy. A to wymaga czasu. Bilans jednak nie wygląda tak źle. Pierwsze wzloty i upadki za nami. Ad rem, najpierw...

MINUSY:
  • Zgubienie kierunkowskazu (patrz: wpis i zdjęcie niżej);
  • Gorąco, gorąco, gorąco;
  • Wilgotno, wilgotno, wilgotno;
  • OKROPNIE (!!!) gorąco i wilgotno (35 stopni C + wilgotność 100%);
  • Bolesny i dosłowny upadek na rowerze w kałużę (więcej wstydliwych szczegółów pominę);
  • Szukanie nowego mieszkania od września (czynność wyjątkowo niemiła i powodująca ból głowy: najpierw szukanie, potem umawianie, wreszcie oglądanie, po czym wypełnianie aplikacji gdzie ważna jest praca, zarobki i rekomendacje, gdzie patrzą na nas jak na wariatów – dziwny akcent i mało kredytów – i gdzie, niestety, zdarzają się prawdziwe świry, które – uwaga – po wypełnieniu tego wszystkiego dzwonią po informacje dodatkowe);
  • Dziwne owady i insekty w jakiś monstrualnych rozmiarach (wszystko jest tu większe, bardziej spasione i rozwinięte), wychodzące na zewnątrz zwłaszcza wieczorem, tudzież nocą;
  • Okropne dziury na ulicach (gorsze niż na Brzeżance przed remontem!) – będzie o tym wkrótce osobna notka z dokładną ilustracją kilku głównych ulic miasta;
  • Podatek stanowy i podatek miejski dodawany do każdego zakupu/usługi/jedzenia, wyższy niż w NJ i prawie tak samo wysoki jak w Nowym Jorku;
  • Brak internetu.
     Obite kolano w dwóch wersjach kolorystycznych ;)

PLUSY:
  • Nasze obecne mieszkanie!!!;
  • Nasza obecna okolica czyli tzw. Uptown;
  • Absolutnie wyjątkowa architektura: mieszanka stylu francusko-hiszpańsko-niemiecko-kreolsko-amerykańskiego (tak samo skomplikowana jak dzieje tego miasta) oraz przepiękne kościoły, z których słuchać głośne bim-bom! roznoszące się dostojnie i spokojnie po mieście (a propos kościołów – my mieszkamy koło gotyckiego, a raczej neogotyckiego St. Stephen Church na Napoleon Avenue budowanego przez niemieckich kolonistów w latach 1868-1887) – o architekturze będzie oczywiście osobna i nie jedyna notka, zwłaszcza po zakupieniu przeze mnie w sobotę: „New Orleans Streets: A Walker's Guide to Neighborhood Architecture”;
  • Jedzenie, jedzenie, jedzenie!!!
  • Kafejki, restauracje, jadłodajnie, bary, knajpy, bistra, „dinery” we wszystkich odmianach!;
  • Pyszna, wyjątkowa kuchnia nowoorleańska z niesamowitą gamą owoców morza i ryb słodkowodnych (otaczają nas wszak bagna i potężna rzeka Missisipi) oraz smakowite, świeże i dorodne owoce i warzywa;
  • Lokalne piekarnie i „bulanżerki” (np. „La Boulangerie” na Magazine Street), w których można kupić bagietki, croissanty i chleb na zakwasie (po odpowiednich cenach oczywiście ;) oraz inne cudeńka, typu wielkie i smakowite kanapki z serem brie - mniam;
  • Pyszna kuchnia ze wszystkich stron świata – do wyboru do koloru, również cenowo: bywa b. drogo (omijamy) i szalenie przystępnie – tam bywamy!;
  • Klimatyczne sklepy z mydłem i powidłem oraz prowansalskim zapachem (cokolwiek to znaczy ;) i oczywiście stylem;
  • Potężne natężenie hipsterów na metr kwadratowy = temu na Brooklynie (na marginesie: NOLA to obecnie nr 4 jeżeli chodzi o hipsterskie miasto ;);
  • Muzyka na – dosłownie – każdym rogu;
  • Ciekawe życie nocne – w ciągu dnia miasto chowa się w upale za drewnianymi okiennicami, przy klimatyzacji i wiatrakach, ożywa wieczorem i nocą zapełniając się ludźmi (my jednak jesteśmy zbyt umęczeni upałem i gorącem by z tego korzystać, zasypiamy niedługo po 22, poważnie);
  • Wszędzie i szybko da się dojechać rowerem, jest sporo tras i dość bezpiecznie;
  • Znalezienie (tfu, tfu, tfu! przez lewe, prawe i jeszcze raz lewe ramię) mieszkania (dzisiaj mają dać nam znać, trzymajcie kciuki!);
  • Pierwsi bułgarscy koledzy: Iwo i Ilian – poznani w niedzielne, późne popołudnie w Lebanon Cafe;
  • Brak internetu!

A żeby nie być gołosłowną oto kilka zdjęć:

 Od lewej u góry: crabmeat and eggplant stack (krab z bakłażanem), thick fried catfish (smażony sum), the seafood platter (owoce morza: krewetki, ostrygi, krab i sum - wszystko smażone) oraz falafelki (kulki z ciecierzycy) z pitą, winem i libańską herbatą z róży i orzechami - na samą myśl znowu jestem głodna...

Pyszne śniadanie w najbardziej hipsterskim dinerze jaki znam, czyli Slim Goodies Diner z dolewką kawy na życzenie i przy dźwiękach muzyki, której nie potrafię nazwać. Na talerzu omlet z grubym kawałkiem żółtego sera oraz meksykańska jajecznica z czarną fasolką, awokado, smażonymi bananami i tortillą.

W naszej kuchni chleb - marzenie - na całe "danie" wystarczy kromka, masło i świeże pomidory - można jeść z rozkoszą, na okrągło, cały dzień.

NOWI BUŁGARSCY KOLEDZY: Iwo i Ilian - jest jedzenie, jest wino, jest zabawa ;)

C.D.N.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Szybki bilans przejazdu


Przejechane 1360 mil (2189 kilometrów) w 23 godzin, czyli tak jak przewidziało Google, po drodze zatankowane 4 zbiorniki paliwa po 14 galonów (53 litry). Z nieplanowanych wydarzeń to strata części karoserii samochodu – przedni kierunkowskaz został gdzieś na autostradzie w Alabamie (obrazek), reszta części nadal trzyma się tzw. „kupy”. W tle obrazka jezioro Pontchartrain na północy Nowego Orleanu, jezioro nie takie małe bo przeciwległego brzegu nie widać. Przez sam środek jeziora z południa na północ wiedzie około 30 kilometrowy most łączący oba brzegi – obrazki z mostu może w późniejszym terminie.


sobota, 4 sierpnia 2012

Z drogi ...


Przejazd przez znaczną część Ameryki nie okazał się ani trudny ani ekscytujący. Jadąc przez New Jersey, Pensylwanię, Maryland i Zachodnią Virginię (oba stany tylko przez małe odcinki), Virginię, Tennessee, Georgie (30 minut), Alabamę, Missisipi, a następnie wjeżdżając prosto do Nowego Orleanu w Luizjanie było dość monotonne. Przepraszam jeśli coś pominęliśmy i nie potrafiliśmy tego docenić. W Virginii zbaczając z głównej autostrady przejechaliśmy trasą widokową Skyline Drive wiodącą przez park narodowy Shenandoah, ciągnący się szczytami południowej części Appalachów, widoki bardzo przypominały polskie Bieszczady, tylko jakoś droga lepsza (obrazek). Jednym z niewielu ekscytujących momentów tej przejażdżki było zobaczenie na drodze czarnego niedźwiedzia, a właściwie niedźwiadka, miał może z 50cm wysokości i był bardzo chudy, to nie taki misiu jak się na filmach widzi, raczej przypominał małpę. Na tyle był sprawny, że uciekł zanim złapaliśmy go na zdjęciu, za to umieszczamy bardzo fotogeniczną sarnę. 


 
Na południu Virginii jest kolejna trasa widokowa, Blue Ridge Parkway, tą część trasy pokonywaliśmy nocą, więc znacznie łatwiej było to zrobić jadąc autostradą. Drugiego dnia zaczynając w Tennessee, gdzie kończą się Appalachy i jest bardzo ładnie, nie spodziewając się niczego lepszego kontynuowaliśmy jazdę prostą, szeroką i darmową autostradą (na całej trasie opłaty skończyły się w New Jersey) dojeżdżając wieczorem tego samego dnia do Nowego Orleanu.

Wyjazd


Wyjeżdżamy z domu lekko załadowanym samochodem, miejsca w samochodzie jeszcze dużo, nie mniej jednak dziwnie obciążony wygląda (obrazek). Może dobrze to nie wyglądało, ale naprawdę nieźle się jechało, chyba można było go jeszcze go doładować – jakąś polską kiełbasą :)


Jesteśmy podłączeni

Minął tydzień od naszego przyjazdu do NOLA i w końcu otworzyło nam się okno na świat – mamy internet :) niestety nie za szybki i często zrywa połączenie :(
Prawdę pisząc podłączaliśmy się korzystając z każdej możliwej okazji (kafejki, odblokowane sieci wi-fi, praca), ale po to aby sprawdzić aktualne wiadomości z kraju i ze świata, a także pocztę, a nie po to aby uaktualniać powyższego bloga. Teraz jest więc czas, aby opisać nasze poczynania zaczynając od dnia wyjazdu.